Piotr K., znany jako "najmłodszy polski milioner", złożył zeznania w sprawie mężczyzny oskarżonego o zabicie dwójki swoich dzieci. Poznali się w areszcie. Tam Piotr P. miał mu zdradzić okoliczności śmierci trzymiesięcznej Liliany i pięciomiesięcznego Mieszka. - Nie zamierzałem składać zeznań w tej sprawie. Nie chciałem być łączony z zabójstwem, jestem przecież przedsiębiorcą - mówił Piotr K. Jak dodał, ostatecznie przekonały go argumenty prokurator.
Wezwany na świadka przez Sąd Okręgowy w Warszawie Piotr K. powiedział, że zna oskarżonego, zostali osadzeni w jednej celi Aresztu Śledczego Warszawa-Białołęka jesienią 2017 roku. K. przebywał tam w związku ze stawianymi mu zarzutami oszustwa, z kolei Piotr P. został aresztowany pod zarzutem zabójstwa swojego pięciomiesięcznego syna Mieszka.
"Rozmawialiśmy o planach na przyszłość"
Świadek zeznał, że bardzo się ucieszył, bo poznał kogoś w swoim wieku. Wcześniej w celi przebywał z obcokrajowcami, z którymi nie mógł porozmawiać.
- Byłem osamotniony, na skraju załamania. Piotr z dnia na dzień stał się jedyną osobą, z którą rozmawiałem po nocach, na spacerach, na świetlicy. Powiedział, że mnie zna, kojarzy biznes, który prowadziłem. Rozmawialiśmy o planach na przyszłość, mieliśmy razem tworzyć biznes, jak wyjdziemy z aresztu. Rozmawialiśmy o swoich rodzinach, marzeniach, wspomnieniach, o wszystkim. Powiedział mi, że siedzi, bo prokuratura uważa, że celowo upuścił swoje dziecko. Mówił, że szedł z chłopcem na rękach, miał go odłożyć do wózka i potknął się o dywan. Dziecko upadło na podłogę i zmarło – zeznał K.
Z zeznań 29-letniego świadka wynika, że w celi z Piotrem P. mógł spędzić około trzech miesięcy. Mężczyźni bardzo się zżyli. - Opowiadał mi o swojej mamie, która poświęciła życie, by opiekować się chorym bratem. O tym, że bliscy nie wiedzą, jaki jest naprawdę. Mówił o tym, jak zakochał się w swojej żonie i jak ich związek zaczął się rozpadać po tym, jak urodziła się ich córka Liliana. (...) Dziecko stało się najważniejsze, on czuł się pominięty – zeznał.
Świadek pamiętał, że znaczna część opowieści współosadzonego była wiązana z seksualną sferą jego życia. W swoich wyznaniach wspominać miał prostytutkę, z którą związał się po rozstaniu z żoną.
"Mówił, że już nigdy nie chce mieć dzieci"
Piotr P. miał publicznie oświadczać, że pierwszą rzeczą, jakiej dokona po opuszczeniu aresztu śledczego będzie wazektomia. - Mówił, że nie chce już nigdy mieć dzieci. Powtarzał, że to ogromny wydatek i same problemy. Pamiętam, że o swoim synu mówił, że "to krzyczy cały czas", nazywał dziecko, jakby było przedmiotem. Mówił to z grymasem i pogardą – padło z ust świadka.
Podczas przesłuchania przed sądem Piotr K. przyznał, że choć bardzo zżył się ze swoim imiennikiem, po jakimś czasie zaczął się go bać. Piotr P. miewał napady szału, kopał ściany, zapowiadał, że odbierze sobie życie, albo sugerował, że zna sposób, by wszyscy osadzeni z nim w celi udusili się z braku powietrza.
Śmierć Mieszka. Obrażenia zbyt rozległe jak na upadek
Piotr K. zeznał, że P. zwierzył mu się po pewnym czasie znajomości, że śmierć jego syna Mieszka 8 września 2017 roku nie była przypadkowa. Oskarżony obserwował u chłopczyka niepełnosprawność i tiki nerwowe, przy których ciało niemowlaka wyginało się. U dziecka zdiagnozowano ciężkie niedotlenienie mózgu spowodowane nagłym zatrzymaniem krążenia z nieznanej przyczyny.
Tamtego dnia Mieszko również miał wygiąć się, a Piotra P. ogarnęła wściekłość i rzucił dzieckiem o podłogę. Chłopczyk był reanimowany i przewieziony do szpitala przy ulicy Żwirki i Wigury, gdzie po trzech godzinach zmarł. Lekarz dyżurny uznał, że obrażenia niemowlaka były zbyt rozległe jak na upadek. Placówka powiadomiła policję. Powołano biegłych, którzy wykluczyli, by śmierć chłopca była wynikiem zwykłego upadku. W ich opinii na jego ciało oddziaływano ze znaczną siłą. W listopadzie 2017 roku Piotr P. został aresztowany.
Jak zeznał świadek, z innych opowieści współosadzonego odnosił wrażenie, że ten wielokrotnie wcześniej próbował odebrać życie chłopcu, np. konstruując źle zamocowaną huśtawkę, na której bujał Mieszka przy otwartym oknie.
Śmierć Liliany. Oficjalna przyczyna: śmierć łóżeczkowa.
Po pewnym czasie K. dowiedział się, że córka Piotra P. również nie żyje. Trzymiesięczna Liliana zmarła 22 kwietnia 2016 roku, wcześniej przebywała w szpitalu w związku ze zdiagnozowanym zachłystowym zapaleniem płuc. Oficjalną przyczyną zgonu dziewczynki miała być tzw. śmierć łóżeczkowa.
- Od słowa do słowa powiedział mi, że to się stało, gdy jego żona poszła na zakupy do galerii handlowej. On najpierw wysłał jej film albo zdjęcia, że dziecko śpi i wszystko jest okej - powiedział K. Później oskarżony najpierw miał upozorować zachłyśnięcie się dziecka, a po jego śmierci także akcję reanimacyjną.
Po zeznaniach świadka złożonych w maju 2019 roku dokonano ekshumacji ciała dziewczynki i powołano biegłych, których ekspertyzy potwierdziły prawdziwość tych zeznań i pozwoliły na przedstawienie oskarżonemu zarzutu zabójstwa drugiego dziecka.
- Nie wiedziałem, czy to, co mówił, było prawdą. Może chciał mi tylko zaimponować, że jest taki inteligentny, że nic mu nie można udowodnić. Nie zamierzałem składać zeznań w tej sprawie. Nie chciałem być łączony z zabójstwem, jestem przecież przedsiębiorcą. Najpierw przesłuchiwano mnie w areszcie, później na komendzie. Zgodziłem się to opowiedzieć dopiero pani prokurator Mirosławie Chyr, która mnie przekonała swoją argumentacją – powiedział Piotr K.
Zeznał, że zawnioskował o przeniesienie do innej celi. - Bałem się go. On prosił, żebym jeszcze został, ale nie chciałem – wyjaśnił.
Pięć godzin zeznań "najmłodszego polskiego milionera"
"Najmłodszy polski milioner" składał zeznania przez prawie pięć godzin. Jego przesłuchanie będzie kontynuowane w lipcu, na kolejnej rozprawie.
Z akt sprawy zgromadzonych w toku śledztwa Prokuratury Okręgowej w Warszawie wynika, że Piotr P. miał pozbawić życia dwójkę swoich dzieci, które wywoływały u niego "dyskomfort psychiczny, źródło frustracji", miały stanowić "zbędny balast destabilizujący życie" i "ograniczający możliwości zaspokajania własnych potrzeb życiowych, w tym seksualnych".
Prokuratura postawiła mu w sumie osiem zarzutów. Oskarżyła go o to, że zabił dzieci "działając z zamiarem bezpośrednim" oraz "w wyniku motywacji zasługującej na szczególne potępienie", wynikającej z "frustracji związanej z ojcostwem".
Zdaniem oskarżyciela, sposób, w jaki P. zamordował Lilianę spowodował u niej "cierpienie ponad miarę". Z kolei w przypadku chłopca, prokuratura, opierając się na opiniach biegłych, twierdzi, że spowodował co najmniej trzy masywne urazy głowy oraz złamanie żeber.
Pozostałe zarzuty zawarte w akcie oskarżenia dotyczą nakłaniania żony do usunięcia ciąży i zamówienie kobiecie tabletek wczesnoporonnych. Miał twierdzić, że są za młodzi, a jego rodzice nie będą zadowoleni.
P. odpowie także za próbę wyłudzenie zapomóg
Ponadto prokuratura oskarżyła mężczyznę o próbę wyłudzenia z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego oraz wyłudzenie z Politechniki Warszawskiej (uczelnie, na których studiował mężczyzna) oraz towarzystwa ubezpieczeniowego zapomóg m.in. z tytułu losowej śmierci dziecka, a także podrobienie podpisów żony na jednym z wniosków. Oskarżony odpowie również za to, że w dniu zatrzymania miał około czterech gramów marihuany.
Piotr P. nigdy nie przyznał się do winy, a jedynie do zarzutu podrobienia podpisu żony i posiadania marihuany. Twierdził, że kochał swoją żonę i dzieci oraz dbał o nie. Zarzuty określił jako "bolesne, krzywdzące i nieprawdziwe". - To jest dla mnie abstrakcyjne - tłumaczył.
Była żona Piotra P. nie została jeszcze przesłuchana przed sądem. W śledztwie kobieta opisywała relację z mężem, który skupiony był na własnych potrzebach, przede wszystkim seksualnych. Między małżonkami dochodziło do awantur, Piotr P. bywał agresywny, rzucał przedmiotami, uderzał w meble. W ramach "żartów" miał zamknąć ich miesięczną córkę w szufladzie na bieliznę.
Kobieta pamiętała, że mąż pytał ją, czy kochałaby go, gdyby ich pierworodna córka zmarła. Zeznała również, że po śmierci dziewczynki ich relacja uległa widocznej poprawie i szybko zaszła w drugą ciążę. Świadek mówiła, że Piotr P. nie przeżywał śmierci żadnego z ich dzieci, "zachowywał się, jakby urwał się z łańcucha", chciał wychodzić na imprezy, wyjeżdżać na wakacje.
Oskarżonemu grozi dożywocie.
Źródło: PAP