- Jak to możliwe, dzieci zdrowe, a nie żyją? – dziwiła się rodzina. Prokuratura twierdzi, że zna odpowiedź: zabijał ojciec.
W mieszkaniu: mama Aneta, babcia, tata i półroczny Tomek. Chłopiec już wykąpany. Pewnie za chwilę by zasnął. Babcia siedzi na piłce do ćwiczeń. Buja chłopca.
Ale nagle podchodzi do niej ojciec – dziś 28-letni Piotr P. – Daj mi go, zaniosę go do salonu! – mówi. Za chwilę krzyk: "Aneta, Aneta, opuściłem go! Wypadł mi!".
Chłopiec umrze w szpitalu kilka godzin później.
- To już drugie dziecko, które zmarło, i nie jestem w stanie płakać. Nie mam łez – powie lekarzowi matka. Śledczy kilka miesięcy po śmierci chłopca i ponad półtora roku po śmierci trzymiesięcznej dziewczynki ekshumują ją i przeprowadzą sekcję zwłok.
W jednym z warszawskich sądów trwa proces ojca dzieci. Prokuratura twierdzi, że zabił oboje. I półrocznego Tomka, i trzymiesięczną Anię.
"Jak ty to zrobiłeś?!"
Kiedy Aneta wbiegła do pokoju, Tomek leżał na dywanie. Nie oddychał. Bardzo szybko puchła mu głowa. P. przeniósł go na kanapę. Aneta dzwoniła na pogotowie. Oboje reanimowali.
- Jak ty to zrobiłeś?! – pytała męża.
- Potknąłem się o dywan – odpowiedział.
Matka P. w sądzie: - Mówił mi, że chciał go ratować, że złapał za śpioszki.
Reanimował
Aneta krzyczy. P. jest opanowany, reanimuje. Pomaga wezwać windę dla medyków. Dlatego to on wszedł do karetki.
Ratownicy medyczni krzyczą do dziecka, żeby walczyło, oddychało. W tym czasie, jak zeznają jeszcze w prokuraturze, P. siedzi niewzruszony, bawi się telefonem. Na sali resuscytacyjnej też był spokojny. Personel szpitala zezna w prokuraturze: bez emocji.
Jego syn zmarł podczas badania głowy.
Sprawa Madzi z Sosnowca
Dzień po śmierci Tomka, P. wpisze w wyszukiwarkę w internecie: "oględziny miejsca zdarzenia", "relanium dawka śmiertelna", "upuszczenie i śmierć dziecka", "upadek i śmierć dziecka", "sprawa Madzi z Sosnowca".
W sądzie wyjaśni: - Szukałem tematu: sprawa Madzi z Sosnowca, ponieważ lekarz wpisał w karcie medycznej syna: zespół dziecka maltretowanego. Wtedy teściowa zaczęła lamentować, że to jak w sprawie Madzi z Sosnowca. Nie znałem jej, więc chciałem dowiedzieć się, o co chodziło.
Chłopiec miał wcześniej problemy ze zdrowiem. Ale śledczy ustalili, że jego stan pogarszał się głównie w czasie, kiedy był z ojcem. Potwierdzają to zeznania matki i lekarzy. Prokurator poda przykłady:
Aneta odkurza. Chłopiec jest pod opieką P. Mdleje. Ojciec tłumaczy: przegrzał się.
Aneta rozmawia z matką przez telefon. P. jest z synem w sypialni. Gdy kobieta wraca do pokoju, syn ma sine usta. Nad nim stoi ojciec z poduszką. Mówi: bawiłem się z nim w "akuku". Na miejsce jedzie pogotowie.
Aneta i P. są na spacerze. Ona wchodzi do sklepu po jogurt i bułki. On idzie z dzieckiem do domu. Kiedy Aneta wraca, chłopiec jest siny. P. tłumaczy: "Nic mu nie jest, jest mu gorąco". Tego dnia Tomek nieprzytomny trafia do szpitala.
Chłopiec spędza tam prawie dwa miesiące.
P. w szpitalu widziany jest sporadycznie – tak jeszcze w prokuraturze zeznają lekarze. Personel zapamięta go jako osobę bez emocji. Z telefonem w ręku. Jeden z medyków zajmujących się Tomkiem powie: - Zwróciłem uwagę na nienaturalne zachowanie ojca.
P. w sądzie zaprzeczy. Zapewni, że żonę i dziecko odwiedzał niemal codziennie.
Bez diagnozy
Nie udało się ustalić, co chłopcu dolega. Dlaczego mdleje, dlaczego robi się nagle siny. Bo gdy był w szpitalu, objawy ustępowały.
Ale lekarze uprzedzili: było ciężkie niedotlenienie mózgu w wyniku nagłego zatrzymania krążenia o nieznanej etiologii (przyczynie), Tomek może być niepełnosprawny. P. ma niepełnosprawnego brata. Wiedział, jak to jest.
Tomek
Aneta ze swoją matką organizują pogrzeb chłopca. P. nie odbiera ciała syna z prosektorium, nie pomaga w organizacji pogrzebu, na ceremonię się spóźnił. Staje na końcu kościoła. Nie idzie do teściów na obiad.
Matka P. na sali sądowej: był roztrzęsiony, cierpiał.
Następnego dnia zgłosił się do teściowej po akt zgonu chłopca. Odpis, jak ustalą śledczy, był mu potrzebny do złożenia wniosku o zapomogę po śmierci syna i odszkodowanie z tytułu śmierci dziecka, które kolejnego dnia złoży na uczelni i u pracodawcy.
Śledztwo w sprawie śmierci Tomka trwa. Prokurator decyduje: trzeba zlecić sekcję zwłok zmarłej rok wcześniej Ani. Śledczy podejmą decyzję: ekshumacja.
Ania
- Jestem w ciąży - powiedziała Aneta swojemu partnerowi wiosną 2014 roku. Poznali się pół roku wcześniej. Studiowali ten sam kierunek. Dopiero co zaczęli, szykowali się do pierwszej sesji. Znajomi powiedzą w śledztwie: zakochani. Sam oskarżony podczas rozprawy wielokrotnie powie, że ją bardzo kochał. Opisze romantyczne zaręczyny i ślub.
Matka P. w sądzie zapewni: - Kochał ją, cieszył się z dzieci. Po śmierci Tomka, kiedy Aneta się wyprowadziła, czekał na nią.
Ale prokuratura ma dowody, że Piotr z nowiny o dziecku zadowolony nie był. Prokurator Mirosława Chyr, odczytując akt oskarżenia w sądzie, powie: Był sfrustrowany ojcostwem niechcianego dziecka. Uznał je za przyczynę dyskomfortu psychicznego i przeszkodę w codziennym funkcjonowaniu, traktował dziecko jako zbędny balast destabilizujący dotychczasowe życie i ograniczający możliwości zaspokajania własnych potrzeb życiowych.
W wyszukiwarkę internetową P. w czerwcu 2014 roku wpisze: Warszawa tabletki wczesnoporonne.
- Tabletek szukaliśmy razem, z Anetą – będzie przekonywał już z ławy oskarżonych. Przyzna, że zostały zamówione za pobraniem.
Aneta nigdy nie odbierze ich z poczty. Nie chce też kąpać się w gorącej wodzie i pić dużo herbaty, co według wskazówek P. miało "pomóc w poronieniu".
Jesienią biorą ślub, wynajmują mieszkanie. Ania miała przyjść na świat na początku następnego roku. Jej ojciec już w lipcu googlał: "żałoba" i "pogrzeb".
P. w sądzie: - Zadzwoniła do mnie babcia i powiedziała, że moja prababcia może umrzeć, dlatego wpisywałem te hasła. Planowaliśmy z Anetą ślub, dlatego sprawdzałem, ile trwa żałoba.
Pępkowe
Dziewczynka urodziła się na początku 2015 roku. P. pochwali się kolegom na Messengerze, wyśle zdjęcie, zorganizuje pępkowe. Znajomi będą pewni: cieszył się!
Ale prokuratura ma dowody, że P. nie był troskliwym ojcem. P. źle wspomina położna, która po narodzinach dziewczynki odwiedzała młode małżeństwo. To rutynowe wizyty. Miała pouczyć, jak opiekować się córką. Kobieta zezna śledczym, że Piotr nie był tym zainteresowany, zawsze w drugim pokoju.
Podobnie zapamiętali go pracownicy szpitala, do którego dziewczynka trafiła w kwietniu, gdy miała problemy z połykaniem jedzenia. Lekarze diagnozowali zachłystowe zapalenie płuc.
Aneta nie odstępowała córki na krok, spała w szpitalu. O ojcu dziewczynki i jego obecności w szpitalu lekarze powiedzieli w prokuraturze: był opryskliwy, nie wykazywał emocji. I że na przykład w sali rozłożył kanapę przeznaczoną dla innych rodziców, położył się na niej i bawił telefonem.
Rodzice P. w sądzie przekonują: - Był w szpitalu codziennie, przynosił jedzenie, świeże ubrania.
Dziewczynka w placówce spędziła dziesięć dni. Do domu - według medyków - wróciła zdrowa. Dzień później zmarła.
Przed południem poszli we trójkę na spacer. Najpierw na osiedlowy bazarek, później nad staw. Już w domu zjedli pizzę. Aneta ją przyrządziła. Ania w różowym body i spodenkach leżaław kuchni w bujaku. Później, już nakarmiona, usnęła przy piersi mamy. Aneta włożyła ją do łóżeczka i przykryła.
I pojechała do galerii zwrócić spodnie. To był ostatni dzień na zwrot. Chciała, żeby zrobił to P., ale on miał nalegać, aby to ona poszła. Córka została z tatą.
"Śmierć łóżeczkowa"
Aneta oddała spodnie, kupiła sobie bluzkę i przy okazji sweter dla Piotra. W międzyczasie odebrała kilka telefonów i wiadomości od męża. I film, jak Ania leży w łóżeczku i patrzy na kręcącą się karuzelę.
Dwie godziny później weszła do domu. Mąż przywitał ją uśmiechem. Powiedział: Ania śpi, mamy chwilę dla siebie.
Zawsze otwarte drzwi do pokoju, gdzie spała dziewczynka, były zamknięte.
Aneta weszła do pokoju. Dziewczynka leżała w łóżeczku, była przykryta kocykiem. Łóżko było równiutko pościelone. Czyste. Ania miała sine dłonie. Kocyk nie poruszał się w rytm oddechu.
- Ania nie żyje! – krzyknęła do męża.
- Niemożliwe! – odpowiedział i wyjął dziewczynkę z łóżeczka. Nie dawała oznak życia.
Aneta wezwała pogotowie. P. zaczął reanimację. Ratownicy medyczni potwierdzili jedynie, że dziecko nie żyje. Zgon naturalny.
Świadkowie zeznają w prokuraturze, że po śmierci Ani przyjechała do małżeństwa matka kobiety. Piotr grał na komputerze. Jeszcze przed pogrzebem Aneta, P. i jego brat poszli na zakupy. P. robił mu zdjęcia w nowej czapce, wysyłał je mamie.
P. w sądzie zapewniał, że cierpiał i chciał pomóc żonie. – W domu wszystko nam przypominało Anię. Zabrałem ją na wakacje do Bułgarii. Chciałem, żeby nasze uczucia odżyły.
Zapomoga za Anię
28-latek złożył wniosek do wydziałowej komisji stypendialnej. Prosił o przyznanie zapomogi 2 500 złotych. Przekonywał, że razem z żoną miał spore wydatki po urodzeniu dziewczynki, oboje są na studiach dziennych, wynajmują mieszkanie i mają trudną sytuację finansową. Chciał zapomogę najwyższą z możliwych. Dołączył akt urodzenia dziewczynki. Nie wspomniał, że dziecko nie żyje.
P. przed sądem: - O tym, że mogę złożyć wniosek, opowiedziała mi koleżanka ze studiów. To ona wyszła z inicjatywą.
Ale uczelnia odmówiła, tłumacząc, że student nie może otrzymać zapomogi wyłącznie z tytułu trudnej sytuacji materialnej, jeżeli nie wystąpiło zdarzenie losowe (na przykład: śmierć najbliższego członka rodziny, nieszczęśliwy wypadek studenta lub najbliższego członka rodziny, klęska żywiołowa).
Na biurku komisji już następnego dnia leżał kolejny wniosek. Wtedy P. przyznał, że dziewczynka nie żyje. 1100 złotych trafiło na jego konto.
Według biegłych podpis Anety, który był wymagany, został podrobiony.
Bez zarzutów
Zarzutów w sprawie śmierci Ani początkowo nikt nie usłyszał. 25 kwietnia 2015 roku zostało wszczęte śledztwo w "sprawie narażenia na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia przez personel medyczny Szpitala Bielańskiego". Prokurator sprawdzał, czy nie doszło do błędu w sztuce, czy Ania nie została wypisana ze szpitala, kiedy jeszcze nie wyzdrowiała. Ale postępowanie zostawało zawieszone, a potem umorzone.
Aneta kilka miesięcy później znów zaszła w ciążę – właśnie z Tomkiem. P. był nawet przy porodzie – jak chwalił się w sądzie.
Po śmierci syna rodzina zaczęła się zastanawiać: dzieci zdrowe, a ich nie ma.
Jednak lekarzom obrażenia Tomka wydały się zbyt rozległe, jak na przypadek wymsknięcia się z rąk na dywan. Poinformowali policję.
Więzienie
21 listopada 2018 roku P. został zatrzymany przez policję. Był w tym czasie w swoim mieszkaniu.
Śledczy mieli już wystarczające dowody, aby postawić mu zarzuty. Wpłynęła do nich opinia biegłego z zakresu medycyny sądowej. Jego zdaniem do obrażeń głowy Tomka doszło "w wyniku co najmniej trzech tępych urazów głowy".
Łukasz Łapczyński, ówczesny rzecznik prokuratury mówił: - Biegli wykluczyli, by zgon dziecka mógł nastąpić w okolicznościach podawanych przez podejrzanego, a obrażenia wskazują, iż doszło do oddziaływania na ciało dziecka ze znaczną siłą.
Śledczy nie mieli już wątpliwości – śmierć Tomka nie była nieszczęśliwym wypadkiem. P. usłyszał zarzut zabójstwa swojego syna: "uderzając ze znaczną siłą głową dziecka o podłogę, spowodował co najmniej trzy tępe, masywne urazy głowy godzące w okolicę potyliczną, lewą okolicę czołowo-skroniowo-ciemieniową, a także prawą okolicę skroniowo-ciemieniową". Według prokuratury, na szczególne potępienie zasługuje motywacja P.: "frustracją związaną z ojcostwem niechcianego dziecka i jego stanem zdrowia wymagającym podjęcia specjalistycznego leczenia, uznaniem dziecka za przyczynę odczuwania dyskomfortu psychicznego i źródło frustracji w codziennym funkcjonowaniu, potraktowaniem dziecka jako zbędny balast destabilizujący dotychczasowe życie i ograniczający możliwości zaspokajania własnych potrzeb życiowych, w tym seksualnych, chęcią wyeliminowania wydatków związanych z utrzymaniem chorego dziecka".
Sekcja zwłok Ani
Do śledczych trafia też opinia po sekcji zwłok Ani. Wykluczaona śmierć łóżeczkową oraz to, że Ania miała jakieś wady wrodzone. Biegli, mimo że badania przeprowadzali ponad rok po śmierci dziewczynki, ustalili, że kiedy Aneta weszła do domu, dziewczynka mogła już nie żyć od godziny.
P. nie przyznał się w prokuraturze ani do zabójstwa Tomka, ani do zabójstwa Ani.
Prokuratura, stawiając P. zarzut zabójstwa córki, utrzymuje, że oskarżony miał upozorować zachłyśnięcie.
"Bolesne i krzywdzące oskarżenia"
Na P. ciążą nie tylko oskarżenia o zabójstwa. Ma także odpowiedzieć za wyłudzenie odszkodowania i zapomogi, nakłanianie Anety do usunięcia ciąży i posiadanie narkotyków, które śledczy w chwili zatrzymania znaleźli w jego domu.
P. nie przyznał się w sądzie do zabicia syna. - Te oskarżenia są bolesne i krzywdzące, dla mnie jako dla ojca. To dla mnie nie do pojęcia – mówił. I przez kilka godzin opowiadał o swojej miłości do byłej żony oraz dzieci. Sąd na pierwszej rozprawie zdążył przesłuchać tylko jego. Na kolejnych rozprawach zostali przesłuchani rodzice oskarżonego.
P. nie przyznał się też do nakłaniania Anety do usunięcia ciąży ani do próby wyłudzenia odszkodowania. Potwierdził, że miał w domu narkotyki i podrobił podpis byłej żony.
Nie ma zabójstw doskonałych
Śledczy przyznają: - Na rozstrzygnięcie tej sprawy możemy poczekać nawet dwa lata.
Na stole sędziowskim leży kilkadziesiąt tomów akt. Do przesłuchania pozostało jeszcze wielu świadków, którzy o sprawie P. mówili na razie jedynie w prokuraturze.
***
O to, czy możliwe jest rozstrzygnięcie sprawy po latach, pytamy prof. Monikę Całkiewicz z Akademii Leona Koźmińskiego, specjalistkę z zakresu prawa karnego i kryminalistyki. Jej zdaniem nie ma zabójstw doskonałych, bo sprawca zawsze zostawia ślady (ale podkreśla, że czasami udaje się mu uniknąć odpowiedzialności, głównie z uwagi na nieudolność policji). I podaje przykłady trzech narzędzi, dzięki którym po latach sprawcę udaje się ustalić.
- Po pierwsze jest to baza danych AFIS, czyli Automatyczny System Informacji Daktyloskopijnej – mówi Monika Całkiewicz. – System służy do gromadzenia i przeszukiwania odbitek i odcisków linii papilarnych. Jeżeli zostaną wprowadzone do takiej bazy ślady linii papilarnych osoby podejrzanej i uda się połączyć je ze śladami nieznanego sprawcy zgromadzonymi przed laty, to system podpowiada: te ślady są identyczne. Wtedy powołuje się biegłego, którego zadaniem jest ostateczna identyfikacja, czyli de facto weryfikacja sugestii systemu, że te ślady są tożsame – opisuje.
- Drugie narzędzie to baza danych GENOM, czyli baza DNA, która działa na tej samej zasadzie, co AFIS, ale dotyczy śladów genetycznych.
- Trzecim czynnikiem, który po latach ułatwia zatrzymanie sprawcy, są świadkowie. Paradoksalnie czasami dopiero po latach łatwiej niektórym powiedzieć, kto był sprawcą, co się naprawdę widziało. Powodów może być wiele. Czasami kogoś przez wiele lat gryzie sumienie, chce się wreszcie oczyścić. Zdarza się też, że świadek z jakichś względów przestaje bać się sprawcy – mówi Monika Całkiewicz.
Ekshumacja: po roku można ustalić przyczynę śmierci
- A co z ciałem? Co jeżeli, tak jak w przypadku Ani, zostanie zbadane dopiero po roku – pytamy specjalistkę.
- To zależy od wielu czynników. Przede wszystkim od tego, w jakich warunkach zwłoki przebywały. Na cmentarzach są bardzo różne warunki: sucha ziemia, tereny podmokłe. Ważne jest również, czy zwłoki zostały wcześniej poddane sekcji, bo wówczas ponowna autopsja jest znacznie trudniejsza – narządy wewnętrzne są pokrojone, nie znajdują się na swoich anatomicznych miejscach. Znam przypadki, kiedy po ponad roku od pochówku ekshumacja potrafiła odpowiedzieć na pytanie, co było przyczyną śmierci. Zwłoki były świetnie zachowane i niepoddane wcześniej sekcji – tłumaczy prof. Całkiewicz.
- Natomiast zwłoki, które są porzucone w otwartym terenie, niepogrzebane, podlegają procesowi gnicia znacznie szybciej niż zwłoki pogrzebane. Wysoka temperatura i duża wilgotność powietrza wpływają na przyspieszenie procesów gnicia. Zdarza się, że na ciele zmarłej osoby żerują owady albo – czasami – inne zwierzęta, jak lisy czy wilki. W takich przypadkach nawet już po kilku dniach ustalenie przyczyny zgonu może być niemożliwe – przyznaje ekspertka.
Prof. Całkiewicz przypomina również: w procesach poszlakowych też są osoby skazane za zabójstwo.
- Jeśli oskarżony nie przyznaje się do zarzucanego mu przestępstwa i nie pojawią się świadkowie, którzy widzieli ten czyn, to zazwyczaj mamy do czynienia z procesem poszlakowym. Nawet w takich przypadkach na podstawie wszystkich okoliczności sąd może jednak uznać, że żadna inna wersja poza tą, że sprawcą jest oskarżony, nie jest prawdopodobna. Takimi dowodami pośrednimi, czyli poszlakami, może być na przykład obecność oskarżonego w pobliżu miejsca zabójstwa w czasie, kiedy zostało ono popełnione (co można ustalić na przykład na podstawie logowania jego telefonu komórkowego w stacjach przekaźnikowych, tzw. BTS), posiadanie przez oskarżonego motywu dokonania zabójstwa, a także odnalezienie u oskarżonego narzędzia, którym niewątpliwie dokonano zabójstwa. Istotne jest, by całokształt tych dowodów pośrednich racjonalnie wykluczał odmienną wersję niż sprawstwo oskarżonego – podsumowuje ekspertka.