Mają od dwóch do 12 lat, część wymagała pomocy medycznej. Grupa dzieci, która bez opiekunów kilkanaście dni temu przekroczyła granicę ukraińsko-polską trafiła już do rodzin za granicą, w których pozostaną przynajmniej do zakończenia wojny. - Wśród nich są dzieci wojskowych, którzy walczą za nasz kraj, dlatego nie możemy mówić o szczegółach - opowiada Tetiana, wolontariuszka, która od pierwszych chwil wojny pomaga ukraińskim uchodźcom.
- Dzieci potrzebują stabilizacji i drugiego człowieka. Dlatego tak ważne dla nich było, że w Warszawie czekały na nich osoby, które rozmawiały po ukraińsku - opowiada Tetiana, wolontariuszka w Oratorium im. Jana Bosko w Warszawie.
Dzieci z Mariupola do Polski dotarły bez rodziców - część zginęła, część musiała zostać. Wszystkie znalazły już schronienie poza Polską. - Będą tam przebywać przynajmniej do końca wojny. Wiem, że wszystkie zostały objęte pomocą psychologiczną, żeby pomóc im poradzić sobie z traumą wojny i ucieczki - przekazuje Ukrainka.
Pomoc na każdym froncie
To nie była pierwsza grupa osób, której pomagała Tetiana, skrzypaczka mieszkająca od 2019 roku w Warszawie.
- W zasadzie życie musiałam przemeblować już pierwszego dnia inwazji - opowiada rozmówczyni tvn24.pl. Wspomina, że drugiego dnia wojny musiała pilnie pomagać rodzinie dwunastoletniego Artura, który uciekł przed wojną ze Lwowa. Jego rodzice wśród zabieranych rzeczy nie wzięli zapasu leków.
Chłopiec choruje na leukemię i musi regularnie przyjmować medykamenty. Problem w tym, że rodzice nie byli w stanie wytłumaczyć przedstawicielom polskiej służby zdrowia, czego dokładnie oczekują.
- Niestety, nie mieli ze sobą dokumentacji medycznej. W wojennej zawierusze nie można było się skomunikować z placówką ochrony zdrowia, która opiekowała się wcześniej Arturem. Rodzice zadzwonili do Lwowa, do swojego znajomego. A on do mnie - opowiada Tetiana.
Po kilku telefonach i udanym tłumaczeniu sprawę udało się załatwić. Ale - czego nie spodziewała się młoda ukraińska skrzypaczka - w jej kraju szybko rozeszło się, że jest w Warszawie i jest gotowa do pomocy.
- Najpierw dzwonili znajomi, potem znajomi znajomych, a potem już zupełnie obcy. Nawet nie miałam czasu przemyśleć, czy i jak to wpłynie na moje życie. Ja byłam bezpieczna, oni - nie. Dlatego po prostu działałam - opowiada.
Chęć powrotu, bo wyjazd to zdrada
Wolontariusze w warszawskim oratorium regularnie muszą też pełnić funkcję psychologów: niedawno Tetiana musiała interweniować w sprawie 17-letniej Marty z Chersonia. Dziewczyna, po przyjeździe do Polski stwierdziła, że wyjazd z kraju był "zdradą". Zażądała od matki zaświadczenia, że zgadza się ona na powrót córki do kraju.
- Przyjechały z Czernihowa, który był atakowany przez Rosjan, którzy wkroczyli do Ukrainy od strony Białorusi. Matka wiedziała, że taka zgoda oznaczałaby narażenie córki na śmiertelne niebezpieczeństwo - odpowiada Tatiana, wolontariuszka w Oratorium im. Jana Bosko w Warszawie.
Mówi, że historia Marty jest jedną z wielu podobnych - w naturalnym odruchu wielu jej rodaków szukało schronienia. A kiedy już je znalazło, orientowało się, że trudno im się pogodzić z tym, że nie pomagają w walce.
- W takich sytuacjach trzeba wiedzieć, jak podejść do podłamanej osoby. Martę wzięłam na bok i obiecałam, że następnego dnia załatwię jej upoważnienie od matki. W zamian jednak poprosiłam ją o pomoc: mieliśmy taczkę ziemniaków do obrania. Dałam jej nożyk i zostawiłam - opowiada Tetiana.
Dziewczyna dzielnie wykonywała powierzone jej zadanie. Kiedy skończyła, spytała Tetianę czy umowa jest aktualna.
- Odpowiedziałam, że tak. Ale - jeżeli się zgodzi - jutro też przyjdzie taczka ziemniaków i ktoś będzie je musiał obrać na obiad. Musi wybrać, czy zgadza się pomagać na miejscu. A ona, po zastanowieniu, zajęła się pomocą. I tak pracuje do dziś - opowiada Tetiana.
Tłumaczy, że człowiek musi czuć się potrzebny. Inaczej dopada go poczucie winy, że inni giną za jego kraj. Dlatego też - przyznaje - sama nie przestaje pomagać.
Konsekwentna pomoc
Na początku wojny w pomoc Ukraińcom zaangażowały się miliony Polaków. Tetianę pytam, ile zostało z tego zrywu. - Dużo, nawet bardzo dużo. Ci wolontariusze, którzy przyszli do oratorium w pierwszych dniach wojny, ciągle są z nami. To nie był słomiany zapał. To nie była moda, to było i jest szczere - podkreśla.
Przyznaje, że pojawiają się czasami sygnały o rodzinach, które pod swój dach przyjęły uchodźców, a potem stwierdziły, że jednak pomagać nie chcą. - To normalne, że takie przypadki się zdarzają. Nie można jednak dopuścić, żeby takie incydenty zakłóciły nam ogólny obraz: Polska pomaga Ukrainie tak, jak nikt inny - mówi Tatiana.
***
W Oratorium św. Jana Bosko w Warszawie przebywa obecnie około 150 osób, głównie matek z dziećmi. Oprócz Tetiany, na rzecz uchodźców pracuje grupa 12 wolontariuszy, którzy pomagają w załatwianiu kwestii administracyjnych: organizowaniu numerów PESEL czy zdobyciu pierwszej pracy.
Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łodź