Kontrolerzy ruchu lotniczego są jak strażnicy podniebnych autostrad. Pilnują korytarzy powietrznych i nie mogą dopuścić do tego, by dwa samoloty znalazły się w niebezpiecznie bliskiej odległości.
"Przestrzeń powietrzna jest jak tort"
- Musimy być przygotowani na wszystko. Musimy wiedzieć jak zareagować w nadzwyczajnych sytuacjach – podkreśla Tomasz Wojciechowski, kontroler ruchu lotniczego.
Kontrolerzy obszaru zawsze pracują w dwójkach, każda para odpowiada za określoną część kraju lub Bałtyku - Przestrzeń powietrzna wygląda trochę jak tort. Dzielimy go na kawałki - to są sektory geograficzne. Ale mamy też warstwy - krem i ciasto. I to są kolejne sektory, ale w pionie. W zależności od tego, jak w danej chwili przewidywany jest ruch lotniczy nad Polską, otwieramy, zamykamy lub łączymy odpowiednie sektory - wyjaśnia kontroler.
Liczba sektorów zależy od tego, ilu kontrolerów jest dostępnych na stanowisku operacyjnym. Jak przyznają, najwięcej operacji wykonywanych jest latem, natomiast zimą jest ich mniej, ale są bardziej skomplikowane. - Mamy też różne narzędzia i urządzenia, które służą do wpływania na ilość samolotów w każdym kawałku tego "tortu". Żartobliwie mówimy, że głupio jest, gdy wszystkie rodzynki znajdą się w jednym kawałku ciasta, więc staramy się, żeby wszystko miało proporcje - dodaje kontroler.
- Zdarza się, że w zasięgu swojej pracy będę miał połowę Polski na północy, w linii od Słubic do Suwałk, od wysokości 11-12 kilometrów wzwyż. To będzie moja przestrzeń odpowiedzialności - zaznacza Wojciechowski. W trakcie dyżuru kontrolera zdarza się, że w swoim sektorze odpowiada on za około dwadzieścia samolotów jednocześnie. Musi pokierować je tak, by możliwe w jak najkrótszym czasie, z optymalną prędkością pokonały wyznaczoną trasę. W tym czasie, inne maszyny w pobliżu muszą znajdować się w bezpiecznej odległości.
Sala operacyjna to nie wieża kontrolna
Sala operacyjna, w której pracują kontrolerzy znajduje się w Polskiej Agencji Żeglugi Powietrznej, tuż przy Okęciu. Są w niej stanowiska kilku służb, które ściśle ze sobą współpracują. Prawą stronę zajmują wspomniani już kontrolerzy służby kontroli obszaru. Do nich należy nadzór nad ruchem tranzytowym i samolotami na najwyższych pułapach, czyli na wysokości około 10 tysięcy metrów nad ziemią. Z warszawskiej sali operacyjnej odpowiadają za całe polskie niebo.
W przeciwnej części sali, na lewo pracują kontrolerzy służby kontroli zbliżania. Przejmują oni od służby kontroli obszaru samoloty podchodzące do lądowania. Podprowadzają je w okolice lotniska. Ich zadanie można porównać do ustawiania statków powietrznych w kolejce. Gdy trafią one na drogę podejścia do lądowania, za kontakt z nimi zaczyna odpowiadać wieża kontroli lotniska.
To w charakterystycznej wieży, którą większość z nas mylnie kojarzy z centrum dowodzenia całym ruchem lotniczym, pracują kontrolerzy nadzorujący starty, lądowania i porządek na płycie lotniska. W ciągu dnia na wieży przy Okęciu dyżur pełni pięciu kontrolerów, w nocy dwóch. Podobne obiekty znajdują się jeszcze przy 14 polskich lotniskach. Dodatkowo oprócz Warszawy, w Polsce są jeszcze trzy ośrodki kontroli zbliżania.
Ścisła współpraca
- Od momentu startu do lądowania wszystkie te trzy służby są zaangażowane w przemieszczanie się samolotu w przestrzeni powietrznej - mówi Wojciechowski. Na podstawie wymienianych między sobą informacji kontrolerzy budują plan działania. Ci z kontroli obszaru kontaktują się też ze służbami z sąsiednich krajów. - Na przykład na granicy z Białorusią dostajemy informację, że samolot, który planował przylot będzie o danej godzinie, w danym miejscu na określonej wysokości – dodaje kontroler. Ta wiedza ma im pomóc w takim pokierowaniu pilota maszyny, by nie doszło do jej spotkania z innym samolotem w polskiej przestrzeni powietrznej.
Nad bezpieczeństwem ruchu lotniczego czuwają też pracownicy służby informacji powietrznej. Ci na sali operacyjnej w PAŻP odpowiadają za obszar Mazowsza. Ich zadaniem jest ułatwiane małym statkom powietrznym poruszania się w przestrzeni niekontrolowanej. Określa się ją w ten sposób, ponieważ piloci poruszający się na pułapie do trzech tysięcy metrów lekkimi samolotami turystycznymi, szkoleniowymi czy ratunkowymi nie mają obowiązku kontaktowania się z kontrolerami.
W centralnym punkcie sali operacyjnej, nad pracą czuwają senior kontrolerzy i kierownicy zmiany. To oni koordynują współpracę poszczególnych służb i odpowiadają za jej efekty.
Lotnicza frazeologia
Choć kontrolerzy korzystają z wielu nowoczesnych urządzeń i systemów (m.in. łączności radiowej, nawigacji obszarowej czy systemów radarowych), jednym z podstawowych narzędzi w ich pracy jest głos. - Musimy używać słów, które wysyłane w eter będą czytelne. Może być bardzo różna sytuacja w powietrzu. Zdarzają się burze, mgły, gęste chmury, a nawet burze magnetyczne na Słońcu, które zaburzają fale elektromagnetyczne będące nośnikiem dźwięku - wylicza Wojciechowski.
I dodaje, że by wyeliminować ryzyko nieporozumień i uprościć komunikację, zarówno kontrolerzy i piloci posługują się językiem angielskim. Nie jest to jednak typowa mowa, tylko lotnicza frazeologia. - Jesteśmy zobowiązani do powtórzenia informacji, którą otrzymaliśmy. Tak samo robią piloci. Korzystamy z łączności radiowej, więc działa to w trybie "ja mówię, ty słuchasz". Polecenia muszą więc być jak najbardziej precyzyjne i zwięzłe, bo gdy mamy jednocześnie do obsługi kilkanaście samolotów zaczyna brakować miejsca w czasie - zaznacza kontroler.
W Polsce pracuje 570 kontrolerów ruchu lotniczego. Pośród nich 30 procent stanowią kobiety. Każdej doby kontrolerzy czuwają nad bezpieczeństwem blisko pół miliona pasażerów. W skali roku obsługują prawie 800 tysięcy operacji lotniczych.
Klaudia Kamieniarz