Cztery duże budynki na dalekim Grochowie nie zachęcają do wizyty. Okolica wskazywałaby raczej, że znajdziemy tu hurtownie sprzętu budowlanego albo punkty skupu złomu. Ale po otwarciu którychś z drzwi okazuje się, że dawna fabryka amunicji oferuje znacznie więcej.
Jest to miejsce niezwykłe, opanowane przez rzemieślników i artystów, którzy już wkrótce trafią na mapę Stowarzyszenia Miasto Jest Nasze. W lakierowanych folderach promocyjnych nazywają ich "sektorem kreatywnym", oni wolą mówić, że utrzymują się z pracy własnych rąk. Skąd się tu wzięli? Zachęcił ich niski czynsz, a zatrzymał niepowtarzalny klimat.
Stolarze kreatywni
Piotr razem ze swoją żoną prowadzi stolarnię. - Nie wyobrażam sobie innego zawodu, długo szukałem swojej drogi. Praca, która daje satysfakcje, to taka praca, której owoce można dotknąć, powąchać, obejrzeć z każdej strony. To jest praca twórcza – opowiada.
Lokal przy Podskarbińskiej wynajął jako jeden z pierwszych, w 2011 roku. Jego pracownia to duża przestrzeń do pracy, ale także do odpoczynku. Brodaty stolarz większość rzeczy zrobił tu sam, także klimatyczną antresolę, na której serwuje wyśmienitą kawę.
- To niesamowite, że w tym miejscu jesteśmy samowystarczalni. Mamy spawaczy, ślusarzy, piaskarzy, rzeźbiarzy, malarzy, fotografów, wszystkie dziedziny i sztuki i rzemiosła, więc jeżeli trzeba cokolwiek załatwić, nie ma potrzeby ruszania się stąd, idzie się do sąsiada – opowiada.
Miejsce przyciąga przede wszystkich młodych. Niektórzy przyszli tu świadomie, bo swoją przyszłość wiązali z rzemiosłem, inni pojawili się przypadkiem. – Kiedyś trafił do mnie młody chłopak, skończył studia, ale szukał pomysłu na siebie. Teraz razem z kolegą otworzył swoją pracownię, na piętrze wyżej – mówi Piotr.
Jakub ma dyplom z gospodarki przestrzennej, ale też "robi w drewnie". Stoły, krzesła, komody, szafy… - Skończyłem Politechnikę Warszawską, po studiach poszedłem na staż i to on sprawił, że odkryłem, że nie chce robić tego, czego się tam nauczyłem. Pomyślałem, że chciałbym zacząć robić coś rękoma, żeby od razu widzieć efekty swojej pracy, pomyślałem o stolarstwie – wspomina.
Stolarnię prowadzi z Andrzejem, którego poznał przy Podskarbińskiej.
Rower uszyty na miarę
Niedaleko warsztat ma Gaweł. Studiował w Londynie, tam zakochał się w warsztatach rowerowych, postanowił urządzić podobny w Polsce. Jak krawiec garnitury, robi rowery – też na miarę. - Jestem z Pragi Południe z ziemi obiecanej, moja pracownia również znajduje się na Pradze Południe. Na co dzień zajmuje się budową ram rowerowych pod wymiar. Buduję, bo to daje mi wolność – mówi o sobie.
Maszynę do składania ram musiał sprowadzić ze Stanów Zjednoczonych. Ma też specjalne urządzenie do pomiarów. – To, ile ważymy i ile mamy wzrostu jest ważne przy doborze roweru – tłumaczy twórca jednośladów. Ściany warsztatu ozdobił obrazami, bo pasjonowało go też malarstwo. Ostatecznie jednak wygrała miłość do rowerów. – Zrobił mi rower i jeździ się dobrze, więc chyba się na tym zna, w każdym razie ciągle gada o rowerach – śmieje się jego sąsiad – fotograf.
Takich rzemieślników jak Gaweł, w Warszawie już nie ma. – W Polsce zajmuje się tym kilka osób, ponieważ trudno znaleźć narzędzia oraz lokal spełniający wymagania BHP – twierdzi.
Do warsztatu Iriny i Olgi prowadzi nas zapach gliny. Kiedy wchodzimy, właśnie szykują zamówienia do wysyłki. Muszą to robić ostrożnie, bo materiał jest delikatny. Rosjankę i Polkę połączyła miłość do ceramiki. – Zajmujemy się również fotografią i projektowaniem. W pracowni mają duży piec, trafiają tam garnki, kubki czy wazy, ale też pizza – śmieją się.
- Bardzo nam pasuje, że możemy być tu głośno, bardzo pasuje nam, że jest wysoko, w związku z czym piec działa bez problemu, bardzo pasuje nam to, że wokół jest mnóstwo rzemieślników, nie jesteśmy tu same i to jest fantastyczne – zachwyca się Olga.
Były warsztaty, będą apartamenty
Wszystkich połączył adres: Podskarbińska 32/34. I wszystkim grozi przymusowa przeprowadzka. Właściciel terenu, państwowa spółka Mesco chce zlikwidować zagłębie rzemieślniczo-artystyczne. Kilka budynków zostało już wyburzonych, kolejne czeka to samo, bo miejsce przeznaczone jest pod budowę mieszkań. Firma nie podaje konkretnych terminów. Poczucie tymczasowości jeszcze bardziej utrudnia życie właścicielom pracowni. Nie wiedzą na czym stoją, umowy podpisują najwyżej na trzy miesiące (z miesięcznym okresem wypowiedzenia).
– To teren prywatny, wyznaczony do sprzedaży. Nikt nie wie kiedy to będzie, ale jeżeli będzie taka decyzja, to każdy dostanie wypowiedzenie. To wszystko z naszej strony – ucina Ewa Kiełczewska z Mesco.
Co dalej z pracowniami? Rzemieślnicy będą musieli poszukać nowego miejsca. Liczyć mogą, jak w życiu, tylko na siebie. Ratusz twierdzi, że niewiele może zrobić. – To nie są nasze lokale, bo my byśmy takiej decyzji nie podjęli, żeby traktować w ten sposób najemców wrażliwych. Rzemieślnicy mają u nas specjalne traktowanie – zapewnia Michał Olszewski, wiceprezydent stolicy. I odsyła do urzędu dzielnicy, który – według niego - ma narzędzia do rozwiązywania podobnych spraw - program dotyczący rzemieślniczego Grochowa (chodzi głównie o niższe czynsze dla konkretnych zawodów).
– Problem jest trudny o tyle, że osoby pracujące na Podskarbińskiej wymagają specyficznych warunków, bo nieprzypadkowo znaleźli się w tych halach poprodukcyjnych. Robią duże formy, przy pomocy różnych technik. My nie posiadamy lokali, które moglibyśmy im zaoferować – rozkłada ręce Piotr Żbikowski, wiceburmistrz Pragi Południe.
Chcą zostać razem
Drugim kłopotem jest fakt, że właściciele pracowni nie chcą, żeby ich rozdzielać. Udowadniają, że przy Podskarbińskiej słowo synergia nie jest pustym hasłem z korporacyjnej korespondencji. Ma tu wymiar praktyczny, wręcz namacalny.
Wbrew uwagom Olszewskiego, Wigocki odbija piłeczkę w stronę placu Bankowego. – Kwestia znalezienia odpowiednich pomieszczeń jest zadaniem, dla całego miasta, nie tylko dla dzielnicy. Być może w innych częściach miasta są jakieś pofabryczne obiekty czy hale – zastanawia się.
Dzielnica miała pomysł, żeby budynki wpisać to rejestru zabytków. – To hale przedwojenne, mające swoją historię, z lat 30., wykorzystywane przez Niemców w czasie okupacji. Niestety ze strony służb konserwatorskich wojewódzkich, nie było zainteresowania – podsumowuje.
Klaudia Ziółkowska