W śledztwie w sprawie fałszywego alarmu bombowego na lotnisku w Modlinie podejrzany Karol J. nie zgadzał się na pobranie próbek głosu. Sąd był jednak sprytniejszy.
Podczas rozprawy w Sądzie Rejonowym w Nowym Dworze Mazowieckim sędzia poinformował, że do akt sprawy właśnie wpłynęła opinia od biegłego zajmującego się fonoskopią, czyli badaniami porównawczymi głosu.
Ekspertyza specjalisty jest jednoznaczna. Wynika z niej, że to właśnie Karol J. w wielkanocny wieczór 2016 roku zadzwonił na lotnisko w Modlinie i oświadczył: - Nie wiem, co będzie, ale będzie bomba.
Sam się zgodził
To przełom w trwającym od trzech miesięcy procesie. Karol J. podczas pierwszej rozprawy nie przyznał się do winy i odmówił składania wyjaśnień. W śledztwie również nic nie powiedział. Połączenie z fałszywą informacją o ładunku wybuchowym wykonano co prawda z jego telefonu, ale stało się to w trakcie imprezy, na której było 21 osób. A gdy na przyjęcie w niedalekim Pomiechówku przyjechała policja, telefon zniknął i nie odnalazł się do dziś.
100-procentowym dowodem winy mogłaby być właśnie ekspertyza fonoskopijna - gdyby biegły mógł porównać głos Karola J. z zapisem nagrania z lotniska (wszystkie połączenia w porcie są rejestrowane). Ale podejrzany odmówił w śledztwie udostępnienia próbek swojego głosu do badań. Z tego powodu akt oskarżenia nie zawierał takiej ekspertyzy.
Ale okazało się, że nie wszystko stracone. Pierwsza rozprawa odbyła się w sali wyposażonej w sprzęt do rejestracji obrazu i dźwięku. Karol J. wprawdzie wciąż nie miał nic do powiedzenia, ale musiał podać swoje dane osobowe, informacje o zatrudnieniu, zarobkach i majątku. Mówił do mikrofonu. Tych kilkadziesiąt słów wystarczyło.
Gdy oskarżony zrozumiał, że sąd ma już próbki jego głosu, zgodził się na przeprowadzenie badania.
Tysiące złotych strat
Port Lotniczy Warszawa-Modlin i linie lotnicze Ryanair przystąpili do procesu jako oskarżyciele posiłkowi.
- Będziemy domagać się odszkodowania za koszty poniesione w trakcie ewakuacji oraz zadośćuczynienia za naruszenie dóbr osobistych - zapowiedziała jeszcze przed pierwszą rozprawą mec. Krystyna Marut, pełnomocnik lotniska. Jak zaznaczyła, będzie to odpowiednio ponad 11 tys. zł (odszkodowanie) i 50 tys. zł (zadośćuczynienie).
- Złożymy wniosek o naprawienie szkody - powiedział dziennikarzom mec. Maciej Gniewosz reprezentujący linie Ryanair. Na początku procesu nie był w stanie podać ostatecznej kwoty, o jaką wystąpi przewoźnik. - Trwa jej szacowanie – wyjaśnił. Zaznaczył, że chodzi m.in. o cztery loty przekierowane na lotnisko na Okęciu.
Jak dowiedział się portal tvnwarszawa.pl, Ryanair ostatecznie oszacował koszty przekierowania lotów na ponad 40 tys. zł.
- To, że alarm na lotnisku w Modlinie miał miejsce pięć dni po zamachu bombowym w Brukseli, też miało wpływ na sposób prowadzenia akcji. Nie można było zlekceważyć tej informacji - podkreślał prokurator Maciej Godzisz.
Bomby nie było
Wieczorem, 27 marca 2016 r., pracownik Portu Lotniczego Warszawa-Modlin odebrał telefon. Ktoś poinformował, że na lotnisku zostanie podłożona bomba. Wskazał precyzyjną godzinę: 23.33.- Nie wiem, co będzie, ale będzie bomba – mówił. Zanim wskazana godzina wybiła, okazało się, że informacja jest nieprawdziwa.
Ale to nie była jedna z wielu podobnych spraw o wywołanie fałszywego alarmu bombowego.
Po pierwsze dlatego, że zdecydowano się ewakuować wszystkich znajdujących się na terenie lotniska. Początkowo mówiono o 800 osobach. Ostatecznie lotnisko wskazało w piśmie złożonym w sądzie, że było to ok. 2,4 tys. osób. 400 z nich znajdowało się w tzw. strefie zastrzeżonej, reszta w ogólnodostępnej części lotniska. Wstrzymano ruch lotniczy nad Modlinem, a loty przekierowano na Okęcie.
Po drugie dlatego, że z informacją o bombie zadzwonił ktoś z domu w Pomiechówku, w którym odbywała się impreza urodzinowa. Brało w niej udział 21 osób. Gdy weszła tam policja, nikt nie chciał się przyznać, więc zatrzymano wszystkich. Większość była pijana.
Piotr Machajski