Prokuratura zdecydowała o zatrzymaniu dwóch strażników miejskich podejrzewanych o pobicie mężczyzny, który zwrócił im uwagę. Jak informuje rzeczniczka stołecznej formacji, zostali oni już zwolnieni dyscyplinarnie.
Jak nieoficjalnie ustaliła w środę rano reporterka TVN 24 Justyna Kosela strażnicy mają zostać przesłuchani do południa. Także dziś mogą usłyszeć zarzuty.
- Jeżeli przedstawione zostaną im zarzuty przekroczenia uprawnień, pełniąc funkcję funkcjonariusza publicznego, to za ten czyn grozi im do trzech lat więzienia - powiedział we wtorek po południu Artur Oniszczuk z prokuratury rejonowej dla Pragi Północ. Jak dodał, możliwe, że mężczyźni zostaną oskarżeni także w sprawie kradzieży i uprowadzenia.
"Zwolnieni dyscyplinarnie"
Zabezpieczone zostały nagrania, które zostały zrobione przez strażników. To samo stało się z filmami wykonanymi przez pokrzywdzonego. - W sprawie nagrań strażników trwają czynności, więc o tym na razie nie mogę informować - zaznaczył Oniszczuk.
Funkcjonariuszami zajęła się również straż miejska. - W związku z niedopełnieniem procedur postępowania oraz utratą zaufania niezbędnego do wykonywania zadań publicznych, decyzją komendanta straży miejskiej funkcjonariusze zostali zwolnieni w trybie dyscyplinarnym - powiedziała z kolei tvnwarszawa.pl Monika Niżniak, rzeczniczka straży miejskiej.
Miał zostać pobity
Chodzi o zdarzenie, do którego miało dojść w poniedziałek po godz. 1 na Białołęce. Ofiarą strażników miał być Paweł Surgiel - to on nagłośnił całą sprawę. Według jego relacji, strażnicy go kopali po twarzy, wykręcili ręce, rozłupali zęba. Ostatecznie wywieźli do lasu, gdzie mieli grozić mu śmiercią.
Wszystko zaczęło się na ulicy Myśliborskiej pod domem poszkodowanego. Zwrócił on uwagę dwóm strażnikom miejskim, że zajęli trzy miejsca parkingowe. - Odpowiedź panów funkcjonariuszy było, żebym wypier… Zwróciłem uwagę raz jeszcze, że gdyby zwyczajny obywatel stał w ten sposób, z włączonym silnikiem ponad minutę, skończyłoby się to dla niego mandatem. Panowie ponownie stwierdzili żebym wyp… i że jestem pijany i nie będą ze mną podejmować dyskusji - tłumaczył w rozmowie z Justyną Koselą, reporterką TVN24.
Dalej relacjonował, że wyjął telefon i włączył tryb nagrywania. - Ostatecznie wykręcili mi ręce do tyłu. Rezultatem jest niedowład ręki, który mam do tej pory. Zostałem zakuty w kajdanki i załadowali mnie do samochodu. Wtedy jeden z funkcjonariuszy zaproponował, że potraktuje mnie gazem. Drugi wyciągnął gaz, psiknął mnie. Zobaczył, że nie przynosi to większych skutków, zbliżył go i przez 30 sekund z bardzo bliskiej odległości aplikowali w oko - mówił.
I podkreślił, że strażnicy wywieźli go do lasu. Z jego relacji wynika, że grozili mu śmiercią poinformowali, że w miejscu, w którym się znajduje nikt go nie znajdzie. Surgiel miał przeprosić funkcjonariuszy i podpisać, jak się potem okazało, mandat w wysokości 500 zł. Interwencja strażników miała zakończyć się dzięki symulowanemu atakowi astmy.
ło/ran