Historia kłopotów ursynowskiej spółdzielni "Przy metrze" przypomina serial, w którym co rusz następują dramatyczne zwroty akcji. Przekraczające ponad dwadzieścia milionów złotych długi, komornik zajmujący konta, realizowane z kilkuletnim opóźnieniem inwestycje mieszkaniowe i ignorowane prawa lokatorów – niewielką spółdzielnię trapi istny grad problemów. Cierpliwi dotąd spółdzielcy teraz postanowili wyjść z roli statystów.
Ich scenariusz jest prosty: chcą zwołać Walne Zgromadzenie Członków Spółdzielni "Przy metrze", które nigdy dotąd nie zostało zwołane, chociaż wymagają tego przepisy. Pod wnioskiem podpisało się aż siedmiuset spółdzielców. Na zgromadzeniu chcą doprowadzić do odwołania prezesa spółdzielni.
Prezes Andrzej Stępień to w serialu "Przy metrze" od pięciu lat pierwszoplanowy aktor, reżyser i producent w jednym. To w jego rękach, dzięki poparciu większości rady nadzorczej, znajdują się kluczowe decyzje. - Mieszkańcy spółdzielni mają już dosyć rady nadzorczej, która chodzi na pasku zarządu – komentuje sytuację Marzena Sosnowska, jedna z lokatorek spółdzielni.
"Proszę pozwolić prawnikom popracować chwilę..."
Jej słowa potwierdza Marek Wojtalewicz. Jest jednym z dziewięciu członków rady nadzorczej, ale czuje się tam jak aktor drugiego planu, bo jest w czteroosobowej mniejszości. - Mamy tylko wierzyć zarządowi i głosować w ciemno za podejmowaniem decyzji – stwierdza.
Wojtalewicz spodziewa się trudności z przyjęciem wniosku o zwołanie walnego zgromadzenia, choć zgodnie z ustawą zarząd jest zobligowany zwołać je w ciągu czterech tygodni. - Będzie przedłużane w nieskończoność pod wpływem jakichś pretekstów formalnych, że trzeba coś tam sprawdzać, że jeszcze się pracownicy nie wypowiedzieli, że ktoś tam jeszcze jakiejś opinii nie wydał – przewiduje.
Rozmowa z prezesem potwierdza te przewidywania. Andrzej Stępień wzbrania się przed podaniem konkretnego terminu, w którym wniosek mógłby zostać rozpatrzony. - Naprawdę, proszę pozwolić prawnikom popracować chwilę... - mówi prezes.
Również do prawników, ale tych z Prokuratury Generalnej, chcą się odwołać mieszkańcy. - Istnieje olbrzymie prawdobieństwo popełnienia kilkudziesięciu przestępstw przez zarząd – tłumaczy jedna z mieszkanek Małgorzata Hauschild.
Niechlujne kartki odbite na ksero
Na razie wiadomo, że prawo złamał ktoś, kto miesiąc temu do skrzynek pocztowych w spółdzielni powrzucał fałszywki informujące o zmianie konta, na które należy wpłacać czynsz. Nabrało się wielu mieszkańców. Nie było to trudne, bo dokładnie w ten sam sposób kilka razy w tym roku zarząd spółdzielni powiadamiał lokatorów o nowych numerach kont.
- Przy każdej zmianie konta wrzucają do skrzynek kartki odbite na ksero, jeszcze bardziej niechlujne niż te fałszywki. To jak gdyby prowokuje tego oszusta – opowiada Marek Wojtalewicz. Skąd tak częste zmiany kont? Prezes przekonuje, że to dla dobra mieszkańców, bo banki co rusz przesyłają coraz bardziej korzystne oferty obsługi finansów spółdzielni. Twierdzi, że fakt zajęcia kont przez komornika nie ma tu nic do rzeczy. - W polskim systemie prawnym nie ma czegoś takiego jak ucieczka przed komornikiem, tego nie wolno robić – tłumaczy.
Według Andrzeja Stępnia wyjściem ze wszystkich kłopotów i szansą na happy end będzie sprzedanie części gruntów należących do spółdzielni. I nad takim scenariuszem chce pracować. Ale po cichu, bez tych, którzy mu przeszkadzają. - Dziwią mnie w ogóle w spółdzielni sformułowania "opozycja" – komentuje prezes.
Przemysław Wenerski
js/ec