50-letni R. to były sędzia z woj. warmińsko-mazurskiego, usunięty z zawodu za nieprawidłowości w rozliczaniu się z sądowych pieniędzy. Potem - na podstawie sfałszowanych dokumentów - udało mu się wpisać na listę radców prawnych w Olsztynie. Następnie wyjechał do Izraela, uzyskał obywatelstwo tego kraju, zmienił nazwisko na Noah R. Ukończył szkołę rabiniczną i wrócił do Polski.Jak ustaliła prokuratura - co potwierdził sąd w procesie trwającym od marca 2014 r. - podrobił on zaświadczenia uczelni z Niemiec i Izraela, że jest doktorem habilitowanym prawa. Posługiwał się też podrobionym pismem polskiego resortu nauki potwierdzającym te tytuły oraz fałszywym listem polecającym z Izraela. Na tej podstawie został w latach 2010-2011 zatrudniony przez pięć polskich szkół wyższych, od których za prowadzenie zajęć z różnych dziedzin prawa (jest tylko magistrem) uzyskał łącznie prawie 150 tys. złotych.
Winny zarzuconych czynów
- R. wprowadził te uczelnie w błąd, bo nie zatrudniłyby one kogoś, kto nie jest samodzielnym pracownikiem naukowym - mówił sędzia Tomasz Bazan w uzasadnieniu wyroku. Dodał, że doprowadził je tym samym do "niekorzystnego rozporządzenia mieniem", a świadomość prawna pogrąża go jeszcze bardziej.
Sąd uznał R. za winnego wszystkich sześciu zarzuconych mu czynów: wyłudzeń oraz podrobienia zaświadczeń, ministerialnego pisma i dokumentów sądowych, dzięki którym wpisano go na listę radców (były to opinie służbowe o pracy w sądownictwie). Dodatkowo orzeczono wobec niego 6-letni zakaz wykonywania zawodu nauczyciela akademickiego, radcy lub adwokata. R. groziło do ośmiu lat więzienia.Sędzia Bazan ocenił, że kara jest adekwatna do stopnia szkodliwości społecznej czynów R., uznano go za znaczny. - Materiał dowodowy jednoznacznie wskazuje na winę oskarżonego - mówił sędzia Bazan. Dodał, że opinie biegłych przemawiają za podrobieniem dokumentów.
Studenci powtarzali egzaminy
Część uczelni zwróciła się do sądu z wnioskami o orzeczenie naprawienia wyrządzonej szkody i nakazanie oskarżonemu zwrotu pieniędzy. Sąd zobowiązał R. do zwrotu ponad 120 tys. trzem uczelniom, które tego zażądały.Kiedy w 2011 r. sprawa wyszła na jaw, a pracodawcy zorientowali się, że wykładowca nie jest tym, za kogo się podaje, mężczyzna zniknął. Poszukiwano go listem gończym, a studenci (kilkaset osób) musieli powtarzać egzaminy z przedmiotów, które wykładał. Poszukiwanego udało się zatrzymać w październiku 2013 r. w Krakowie, gdzie zapisał się na studia z judaistyki na Uniwersytecie Jagiellońskim.R. był aresztowany od października 2013 r. do maja 2014 r. Sąd zaliczył mu to w poczet kary.Gdy proces ruszał, obecni na sądowym korytarzu oglądali się za mężczyzną z brodą i pejsami, w szatach chasyda, z dłońmi skutymi kajdankami. Adwokaci twierdzili, że ich klient za kratami nie miał dostępu do koszernej żywności.
Chciał obnażyć błędy szkolnictwa?
Podejrzany przyznał się do większości zarzutów, ale zaprzeczył, by były to przestępstwa - co powtórzył przed sądem. Nie zaprzeczał posługiwaniu się sfałszowanymi dokumentami, ale - jak mówił - nie było to przestępstwem, bo nie działał z chęci zysku, lecz w interesie społecznym. Przekonywał, że jego celem nie było dokonanie oszustwa, bo wykłady były prowadzone, więc pieniądze zostały zarobione uczciwie. Jak twierdzi, swym działaniem chciał obnażyć złą sytuację w szkolnictwie.- Szkoły zatrudniają wykładowców z zagranicy, aby wypełnić wymogi odpowiedniej liczby pracowników naukowych. W rozmowie z urzędnikiem ministerstwa dowiedziałem się, że resort nie kontroluje autentyczności przedkładanych dyplomów. Jedyne co interesowało uczelnie, to kiedy rozpocznę pracę - mówił R.Praktykę zatrudnienia naukowców z zagranicy potwierdził w sądzie m.in. szef działu kadr uniwersytetu z Siedlec. - W tym okresie około 10 profesorów nadzwyczajnych z zagranicy było zatrudnionych w naszej uczelni. W ostatnich latach słyszałem o tylko jednym przypadku sfałszowanych dokumentów - zeznał. - To zawsze działało na zasadzie wzajemnego zaufania. Ja też jeżdżę na różne wykłady za granicę i nigdy nikomu do głowy nie przyszło, żeby sprawdzać moje uprawnienia - mówił zaś dr Andrzej Pietrych, rektor szkoły z Otwocka.
Wątek warszawskiej reprywatyzacji
Nazwisko Noaha R. pojawiło się także pod koniec roku przy okazji przetargu na wykonawcę audytu warszawskiej reprywatyzacji.
W jednym ogłoszonych przez stołeczny ratusz konkursów najniższą cenę zaproponowała Fundacja Ochrony Żydowskiego Dziedzictwa Intelektualnego i Gospodarczego "JEKKE" i zadeklarowała, że wykona zadanie w miesiąc.
Fundację prześwietliło stowarzyszenie Miasto Jest Nasze. Okazało się, że w Krajowym Rejestrze Sądowym, jako jej prezes widnieje Noah R.
Jak informowała wówczas "Gazeta Stołeczna", były sędzia Mariusz K. vel Noah R. już w 2001 r. miał wytoczoną sprawę dyscyplinarną i udowodniono mu, że pobierał 3,3 tys. zł na delegacje, których nie było. Do tego kupił używaną lodówkę za 1,6 tys. od szwagra na rachunek sądu. Przekonywał, że tak robili tam wszyscy. Wprawdzie pieniądze zwrócił, ale i tak został wydalony z zawodu.
Poniedziałkowy wyrok Sądu Rejonowego dla Warszawy-Mokotowa jest nieprawomocny. Przysługuje od niego apelacja. Na jego ogłoszeniu nie stawił się ani oskarżony, ani jego obrońca, ani też prokurator.
Zobacz materiał z zatrzymania Mariusza K.:PAP/skw/b
Mariusz K. w rękach policji
Źródło zdjęcia głównego: ksp