Przez pół godziny prowadziłem tramwaj. Zmęczyłem się jak rzadko

Symulator Tramwajów Warszawskich
Źródło: Artur Węgrzynowicz/tvnwarszawa.pl

Pieszy przebiegł na czerwonym tuż przed tramwajem, który prowadziłem. Zatrzymałem się w ostatniej chwili. Ale później nie zauważyłem, że ustępujący miejsca karetce osobowy zjeżdża na torowisko. Doprowadziłem do kolizji, jaką na pewno pokazałby portal tvnwarszawa.pl.

Warszawskim motorniczym byłem przez pół godziny. Dobrze się bawiłem, choć pracownicy działu szkoleń Tramwajów Warszawskich przekonywali, że symulator to nie zabawka.

- Symulujemy tu właściwie wszystkie typowe sytuacje, które mogą spotkać motorniczych jeżdżących po stołecznych ulicach. Mamy scenariusze proste, które realizujemy z motorniczymi, którzy dopiero kończą kursy. Sprawdzamy, jak reagują na cykle świetlne, na ruch uliczny. Natomiast - w zależności, kto jest adresatem naszych szkoleń - możemy symulować wszystkie warunki. Możemy zmieniać pogodę, porę dnia, możemy dowolnie regulować natężenie ruchu samochodowego i pieszego. Możemy wprowadzać niezapowiedziane sytuacje losowe, które motorniczym się zdarzają, a na które muszą umieć reagować - mówi Jakub Bosakirski z Działu Szkoleń i Rozwoju Tramwajów Warszawskich.

Urządzenie, które na Siedmiogrodzkiej działa od roku, może symulować jazdę trzema typami tramwajów: Swing 120na, Jazz 128n i 105n2k/2000. Do dyspozycji jest 27 kilometrów tras. Przypominają Warszawę, choć nie jest to bardzo wierne odwzorowanie. 15 punktów komunikacyjnych stolicy odtworzono 1:1. Pozostałe przypominają Warszawę, ale są tylko wirtualne po to, by sprawdzać działanie motorniczych w mniej przewidywalnych warunkach.

Poczucie odpowiedzialności

Wygodny tramwajowy fotel zajmuję przejęty. Trema zresztą nie mija aż do końca przejazdu. Pierwsze wrażenie jest takie, że to trudna do ogarnięcia maszyna. Guzików, wskaźników i światełek więcej niż w samochodzie. Za to tylko jeden pedał. Wciskam "czuwak" - bez tego nie da się ruszyć, a jego puszczenie powoduje awaryjne zatrzymanie wagonu - i delikatnie przesuwam dźwignię do przodu. Tramwaj rusza znacznie bardziej dynamicznie, niż się spodziewałem.

- Symulator kosztował około 3,5 miliona złotych. Za takie pieniądze można kupić mały tramwaj. Ale to wydatek, który się opłaca, bo podnosi bezpieczeństwo, czyli coś co jest dla nas najważniejsze - mówi Maciej Dutkiewicz, rzecznik prasowy Tramwajów Warszawskich.

Znacznie szybciej niż się spodziewałem, mija mi też przejazd z placu Zawiszy do Dworca Centralnego. A wyczucie czasu pokonywania tego odcinka mam niezłe, bo jako pasażer robiłem to setki razy. Ale to nie subiektywne wrażenie wywołane stresem za sterami. Ten fragment trasy jest w symulatorze skrócony o jeden przystanek (nie ma tego przy Żelaznej), a i odległość jest chyba nieco mniejsza. W końcu chodzi przede wszystkim o ćwiczenie reakcji przy dojeździe oraz ruszaniu z przystanków i skrzyżowań.

- Hiszpanie, którzy przygotowywali symulator, nagrali kilka przejazdów po Warszawie. Odtworzyli ją dość wiernie. Są nawet oryginalne reklamy, logotypy banków i tak dalej. Chodzi o maksymalnie wierne symulowanie stołecznych warunków - opowiada Bosakirski.

Dzikie godziny, niezłe pieniądze

Jak przyśpiesza i hamuje tramwaj, wyczuwam dość szybko, choć o płynnej jeździe motorniczego raczej mowy nie ma. Nie chcąc szarpać przy hamowaniu - czego jako pasażer wyjątkowo nie znoszę w tramwajach - często zatrzymuję się na przystanku za płytko. Nie chcąc szarpać przy ruszaniu, ledwo zdążam na zielonym. A właściwie na pionowej kresce.

- Motorniczy zarabia u nas na początek 3700 złotych brutto. Po roku dostaje podwyżkę do 4100 złotych. Dochodzą do tego premie za punktualność i frekwencję. Mogą sięgać 1500 złotych - mówi Jakub Bosakirski.

Lekko jednak nie jest. Bo odpowiedzialność za tysiące wożonych pasażerów i wszystkich uczestników ruchu dookoła. Bo dyżury od 4 nad ranem albo do 23. - Po roku zostają najczęściej ci, którzy przyszli do nas z innych zawodów związanych z jeżdżeniem: zawodowi kierowcy samochodów, kurierzy. Byli handlowcy często rezygnują - przyznaje Bosakirski.

Ciepły guzik, nieuważny pieszy, karetka

Na jednym z przystanków włączam "ciepły guzik", czyli pozwalający pasażerowi samodzielnie otworzyć drzwi. Po chwili zerkam w lusterko, drzwi są zamknięte, więc próbuję ruszyć, nie naciskając czerwonego guzika zamykającego drzwi. Tramwaj ani drgnie. Zanim się orientuję, tracę zielone i muszę stać na przystanku kolejną zmianę świateł. Zaczynam sobie wyobrażać, jak komentowałbym pod nosem takie gapiostwo motorniczego, gdybym właśnie jechał osiemnastką.

Gdy w końcu zaczynam jechać, na czerwonym przebiega pieszy. W ostatniej chwili zatrzymuję tramwaj i odczuwam ulgę, jakbym naprawdę uniknął śmiertelnego wypadku.

- Prawidłowe zachowanie. Właśnie o trenowanie takich sytuacji nam chodzi. Udało się panu uniknąć poważnego wypadku - chwali mnie Daniel Krawczyk, z Działu Szkoleń i Rozwoju Tramwajów Warszawskich.

Kilka minut później pędzę Marszałkowską prawie 60 kilometrów na godzinę. Cieszę się widokiem Pałacu Kultury i Nauki. Z naprzeciwka, w stronę placu Bankowego, jedzie karetka. Zauważam, jak kierowcy ustępują jej miejsca. Trochę zwalniam, ale nie zerkam w lusterko. Nagle przed tramwajem pojawia się samochód osobowy, który jechał w tym samym co ja kierunku. Zaczynam hamować awaryjnie, ale jest już za późno. Uderzam go w bok. Słysząc karetkę, nie zerknąłem w lusterko, zakładając, że to ta z naprzeciwka. A jechały dwie - druga w stronę Rotundy. I to przed nią uciekał samochód, w który trafiłem.

- Ma pan ciągle odruchy kierowcy samochodu. Ale nad tym można pracować - ocenia Krawczyk.

Marcin Chłopaś

Czytaj także: