Warszawskim motorniczym byłem przez pół godziny. Dobrze się bawiłem, choć pracownicy działu szkoleń Tramwajów Warszawskich przekonywali, że symulator to nie zabawka.
- Symulujemy tu właściwie wszystkie typowe sytuacje, które mogą spotkać motorniczych jeżdżących po stołecznych ulicach. Mamy scenariusze proste, które realizujemy z motorniczymi, którzy dopiero kończą kursy. Sprawdzamy, jak reagują na cykle świetlne, na ruch uliczny. Natomiast - w zależności, kto jest adresatem naszych szkoleń - możemy symulować wszystkie warunki. Możemy zmieniać pogodę, porę dnia, możemy dowolnie regulować natężenie ruchu samochodowego i pieszego. Możemy wprowadzać niezapowiedziane sytuacje losowe, które motorniczym się zdarzają, a na które muszą umieć reagować - mówi Jakub Bosakirski z Działu Szkoleń i Rozwoju Tramwajów Warszawskich.
Urządzenie, które na Siedmiogrodzkiej działa od roku, może symulować jazdę trzema typami tramwajów: Swing 120na, Jazz 128n i 105n2k/2000. Do dyspozycji jest 27 kilometrów tras. Przypominają Warszawę, choć nie jest to bardzo wierne odwzorowanie. 15 punktów komunikacyjnych stolicy odtworzono 1:1. Pozostałe przypominają Warszawę, ale są tylko wirtualne po to, by sprawdzać działanie motorniczych w mniej przewidywalnych warunkach.
Poczucie odpowiedzialności
Wygodny tramwajowy fotel zajmuję przejęty. Trema zresztą nie mija aż do końca przejazdu. Pierwsze wrażenie jest takie, że to trudna do ogarnięcia maszyna. Guzików, wskaźników i światełek więcej niż w samochodzie. Za to tylko jeden pedał. Wciskam "czuwak" - bez tego nie da się ruszyć, a jego puszczenie powoduje awaryjne zatrzymanie wagonu - i delikatnie przesuwam dźwignię do przodu. Tramwaj rusza znacznie bardziej dynamicznie, niż się spodziewałem.
- Symulator kosztował około 3,5 miliona złotych. Za takie pieniądze można kupić mały tramwaj. Ale to wydatek, który się opłaca, bo podnosi bezpieczeństwo, czyli coś co jest dla nas najważniejsze - mówi Maciej Dutkiewicz, rzecznik prasowy Tramwajów Warszawskich.
Znacznie szybciej niż się spodziewałem, mija mi też przejazd z placu Zawiszy do Dworca Centralnego. A wyczucie czasu pokonywania tego odcinka mam niezłe, bo jako pasażer robiłem to setki razy. Ale to nie subiektywne wrażenie wywołane stresem za sterami. Ten fragment trasy jest w symulatorze skrócony o jeden przystanek (nie ma tego przy Żelaznej), a i odległość jest chyba nieco mniejsza. W końcu chodzi przede wszystkim o ćwiczenie reakcji przy dojeździe oraz ruszaniu z przystanków i skrzyżowań.
- Hiszpanie, którzy przygotowywali symulator, nagrali kilka przejazdów po Warszawie. Odtworzyli ją dość wiernie. Są nawet oryginalne reklamy, logotypy banków i tak dalej. Chodzi o maksymalnie wierne symulowanie stołecznych warunków - opowiada Bosakirski.
Dzikie godziny, niezłe pieniądze
Jak przyśpiesza i hamuje tramwaj, wyczuwam dość szybko, choć o płynnej jeździe motorniczego raczej mowy nie ma. Nie chcąc szarpać przy hamowaniu - czego jako pasażer wyjątkowo nie znoszę w tramwajach - często zatrzymuję się na przystanku za płytko. Nie chcąc szarpać przy ruszaniu, ledwo zdążam na zielonym. A właściwie na pionowej kresce.
- Motorniczy zarabia u nas na początek 3700 złotych brutto. Po roku dostaje podwyżkę do 4100 złotych. Dochodzą do tego premie za punktualność i frekwencję. Mogą sięgać 1500 złotych - mówi Jakub Bosakirski.
Lekko jednak nie jest. Bo odpowiedzialność za tysiące wożonych pasażerów i wszystkich uczestników ruchu dookoła. Bo dyżury od 4 nad ranem albo do 23. - Po roku zostają najczęściej ci, którzy przyszli do nas z innych zawodów związanych z jeżdżeniem: zawodowi kierowcy samochodów, kurierzy. Byli handlowcy często rezygnują - przyznaje Bosakirski.
Ciepły guzik, nieuważny pieszy, karetka
Na jednym z przystanków włączam "ciepły guzik", czyli pozwalający pasażerowi samodzielnie otworzyć drzwi. Po chwili zerkam w lusterko, drzwi są zamknięte, więc próbuję ruszyć, nie naciskając czerwonego guzika zamykającego drzwi. Tramwaj ani drgnie. Zanim się orientuję, tracę zielone i muszę stać na przystanku kolejną zmianę świateł. Zaczynam sobie wyobrażać, jak komentowałbym pod nosem takie gapiostwo motorniczego, gdybym właśnie jechał osiemnastką.
Gdy w końcu zaczynam jechać, na czerwonym przebiega pieszy. W ostatniej chwili zatrzymuję tramwaj i odczuwam ulgę, jakbym naprawdę uniknął śmiertelnego wypadku.
- Prawidłowe zachowanie. Właśnie o trenowanie takich sytuacji nam chodzi. Udało się panu uniknąć poważnego wypadku - chwali mnie Daniel Krawczyk, z Działu Szkoleń i Rozwoju Tramwajów Warszawskich.
Kilka minut później pędzę Marszałkowską prawie 60 kilometrów na godzinę. Cieszę się widokiem Pałacu Kultury i Nauki. Z naprzeciwka, w stronę placu Bankowego, jedzie karetka. Zauważam, jak kierowcy ustępują jej miejsca. Trochę zwalniam, ale nie zerkam w lusterko. Nagle przed tramwajem pojawia się samochód osobowy, który jechał w tym samym co ja kierunku. Zaczynam hamować awaryjnie, ale jest już za późno. Uderzam go w bok. Słysząc karetkę, nie zerknąłem w lusterko, zakładając, że to ta z naprzeciwka. A jechały dwie - druga w stronę Rotundy. I to przed nią uciekał samochód, w który trafiłem.
- Ma pan ciągle odruchy kierowcy samochodu. Ale nad tym można pracować - ocenia Krawczyk.
Marcin Chłopaś