Proces w sprawie napadu na konwojenta i kradzieży w grudniu 2021 roku ponad 2,8 miliona złotych rozpoczął się we wtorek w Sądzie Rejonowym w Płocku (Mazowieckie). Oskarżeni, 48-letni Andrzej J. i 59-letni Wojciech W., nie przyznali się do dokonania tego przestępstwa.
W sądzie stawili się we wtorek obaj oskarżeni wraz z obrońcami. Prokurator odczytał akt oskarżenia. Wcześniej, w pierwszym terminie - 5 grudnia, stawił się tylko Andrzej J. Z powodu nieobecności Wojciecha W., na wniosek prokuratora, sąd odroczył wtedy rozpoczęcie procesu do 12 grudnia.
Według aktu oskarżenia, Andrzej J., 20 grudnia 2021 r. w Płocku wspólnie i w porozumieniu z Wojciechem W. oraz innymi, nieustalonymi dotąd osobami, w ramach podziału ról, przy użyciu paralizatora i gazu łzawiącego, doprowadził konwojenta do stanu bezbronności, po czym zrabował ponad 2,8 miliona złotych, pochodzące z utargów, w tym m.in. lokalnych placówek DPD, Lotos Paliwa, Kaufland, KFC i Media Markt. Z kolei Wojciech W., zgodnie z aktem oskarżenia, odpowiada za to, że działając w zamiarze, aby inne osoby dokonały napadu rabunkowego, nabył w 12 października 2021 r. samochód renault laguna oraz 23 listopada 2021 r. samochód renault kangoo, czym ułatwił Andrzejowi J. oraz innym nieustalonym dotąd osobom popełnienie przestępstwa.
W śledztwie ustalono, że po napadzie na konwojenta na peryferiach Płocka i kradzieży pieniędzy napastnicy odjechali z miejsca przestępstwa samochodem dostawczym renault kangoo, a kilka ulic dalej porzucili i podpalili to auto. Dwóch podejrzanych o rozbój i kradzież ponad 2,8 miliona złotych zatrzymano w marcu 2022 r. Część zrabowanych pieniędzy odzyskano. Zarówno Andrzej J., jak i Wojciech W. oświadczyli we wtorek przed sądem, iż nie przyznają się do dokonania napadu. Andrzej J. odmówił jednocześnie składania wyjaśnień. Wyjaśnienia złożył natomiast Wojciech W. Obaj oskarżeni zdecydowali, że nie będą odpowiadali na pytania sądu i prokuratora, a jedynie obrońców.
Pieniądze schowane pod podłogą
Sąd odczytał wersję wydarzeń, którą w trakcie śledztwa przedstawił Andrzej J. Według niej, w czasie, gdy doszło do napadu, przebywał on w Hiszpanii. Natomiast pieniądze, które zostały znalezione pod podłogą domu na jego działce - 430 tysięcy złotych - zostały ukryte tam przez niego przed żoną, a pochodziły m.in. od jego rodziców. Odnosząc się do banderol od skradzionych banknotów, które także odkryto na jego posesji, zasugerował, że dostęp do działki mogły mieć inne, postronne osoby. Zarzut napadu i rabunku ocenił jako "niedorzeczność". Wskazywał, że prowadził działalność gospodarczą, był prezesem kilku spółek, w tym za granicą. "Nie potrzebuję napadać na ludzi" - mówił w śledztwie Andrzej J. We wtorek potwierdził wcześniejsze wyjaśnienia, także dotyczące 30-letniej znajomości z Wojciechem W.
Z kolei Wojciech W. tłumaczył przed sądem, że przyznaje się jedynie do sprowadzenia samochodów - renault laguna z Warszawy i renault kangoo - z Piotrkowa Kujawskiego, w obu przypadkach do Płocka. Zastrzegł przy tym, iż nie miał wówczas świadomości, że będą one wykorzystane do napadu. Przyznał zarazem, iż przewidywał, że auta mogą posłużyć do "przerzutu papierosów". Wyjaśnił, że zakupu samochodów dokonał na zlecenie i za pieniądze dwóch obywateli Ukrainy, których nazwisk nie pamięta. Miało być to zadośćuczynienie za niespłacony dług, przy czym powodem była też obawa, że odmowa może być niebezpieczna dla niego i jego rodziny. Jak mówił, od tych samych obywateli Ukrainy za "bardzo dobrze wykonane zadanie" - sprowadzenie samochodów - otrzymał potem 30 lub 40 tysięcy złotych z banderolami. Według niego, była to także kwota za "załatwienie czegoś - coś tam było nielegalnego". Zasugerował przy tym, że mogło chodzić o dostarczenie narkotyków.
Składając we wtorek wyjaśnienia Wojciech W. wielokrotnie podkreślał, że od lat jest alkoholikiem. "Jestem na głodzie alkoholowym. Cały czas się trzęsę" - mówił przed sądem. "Jak wypiję, robię wtedy wokół siebie strefę burzową" - powtarzał. Zapewnił jednocześnie, że "dzisiaj zeznaje prawdę". Według niego, banderole od banknotów znalezione na posesji Andrzeja J. nie pochodziły ze skradzionej gotówki. Wojciech W. tłumaczył, że przez pewien czas mieszkał w domu na działce Andrzeja J. i tam właśnie próbował spalić banderole z banknotów, które otrzymał od obywateli Ukrainy. "Andrzej nie miał nic wspólnego z zakupem samochodów" - oświadczył także. "Cała ta sytuacja jest przeze mnie" - podkreślił Wojciech W. "Narobiłem po prostu szkody, bo Andrzej, mój kolega - wprawdzie teraz jesteśmy pokłóceni - niewinnie siedział rok czasu" - dodał, nawiązując do tymczasowego aresztowania Andrzeja J.
Źle się poczuł na rozprawie
W trakcie wtorkowej rozprawy, podczas zeznań Wojciecha W., Andrzej J. źle się poczuł - mężczyzna długi czas trzymał dłoń na klatce piersiowej, przy czym wcześniej przyznał, że przebył dwa zawały serca. Sąd zarządził przerwę w rozprawie i polecił wezwać karetkę pogotowia ratunkowego. Andrzej J. w asyście ratownika medycznego opuścił sądową salę, ale wkrótce na nią powrócił. Rozprawę ostatecznie wznowiono po kilkudziesięciu minutach z udziałem obu oskarżonych.
We wtorek sąd zdecydował, że 19 grudnia wysłucha świadków w sprawie - przedstawicieli podmiotów poszkodowanych w wyniku napadu rabunkowego. Wcześniej sąd wyznaczył też dwa inne terminy rozpraw, oba już w przyszłym roku: 30 stycznia oraz 22 lutego.
Śledztwo, dotyczące napadu na konwojenta i kradzieży ponad 2,8 mln zł prowadziła i sporządziła akt oskarżenia Prokuratura Okręgowa w Płocku, która przejęła sprawę z tamtejszej Prokuratury Rejonowej. Oskarżonym, którzy przed płockim Sądem Rejonowym odpowiadają z wolnej stopy, grozi od 2 do 12 lat pozbawienia wolności.
O sprawie pisaliśmy na tvnwarszawa.pl: Napad na konwojenta w Płocku. Skradziono ponad dwa miliony złotych >>>
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24