Po publikacji artykułu o sekundniku testowanym przez Zarząd Dróg Miejskich przy ul. Grochowskiej na naszym forum zawrzało. Większość chwaliła pomysł nowych sygnalizatorów. Ale pojawiały się też głosy sceptyków. - To tylko PR, który nie załata dziur i nie zlikwiduje korków - można przeczytać na forum.
ZDM nowe sygnalizatory testuje na razie jedynie dla tramwajów i nie zanosi się na to, by pojawiły się gdzieś indziej, choć urzędnicy unikają stanowczego "nie". Ale entuzjazmu też nie słychać.
Wrocław to zły przykład?
W komentarzach jako argumenty "za" internauci podawali, że inne miasta już takie rozwiązania z powodzeniem stosują. Wymieniają Płock, Rzeszów, Wrocław.
- W 2009 roku zgłosiła się do ratusza firma, która zaproponowała testy takich urządzeń na dwóch skrzyżowaniach. Kierowcom tak się spodobały, że miasto zdecydowało się instalować kolejne – mówi Ewa Mazur, rzeczniczka Zarząd Dróg i Utrzymania Miasta we Wrocławiu. - Szczególnie na miejskiej obwodnicy, gdzie jest duży ruch, takie rozwiązanie zdaje egzamin – dodaje.
Pytanie, czy na Wrocławiu warto się wzorować? W końcu jest obecnie najbardziej zakorkowanym miastem w Polsce - jedynym, po którym jeździ się wolniej, niż po Warszawie. Średnia prędkość poruszania się po mieście wynosi tu 20,25 km na godzinę (w stolicy 20,50 km na godzinę).
Przeszkadza akomodacja
Urzędnicy mogą obserwować, jak sekundniki wpłyną na ruch we Wrocławiu. Nawet jeśli miasto "przyspieszy", to wprowadzone tam rozwiązania, niekoniecznie da się przenieść do Warszawy.
- Tego typu sygnalizacja może być funkcjonalna jedynie na skrzyżowaniach, na których nie ma sterowników akomodacyjnych – tłumaczy dr Andrzej Brzeziński z Politechniki Warszawskiej. Na takich skrzyżowaniach światła zmieniają się w zależności od tego, z której strony podjeżdża więcej aut albo np. tramwaj.
Według urzędników z ZDM jest w nie wyposażone już blisko 80 proc. stołecznych skrzyżowań. – Wyobraźmy sobie sytuację, że kierowcy dostają na wyświetlaczu informacje, że do zapalenia zielonego światła jest jeszcze 30 sekund. Ale w tym momencie podjeżdża do niego tramwaj, który ma tu priorytet. Sterownik w sygnalizatorze przestawia cykl świateł tak, by umożliwić mu szybszy wjazd na skrzyżowanie, ale jednocześnie informacje zawarte na sekundniku przestają być aktualne – zwraca uwagę Brzeziński.
Jak w formule I
Otwarte jest też pytanie o to, czy stopery są bezpieczne. – Mogą przecież sprawiać, że kierowcy będą na skrzyżowaniach grzać silniki jak w Formule 1, by wystartować gdy zegar odliczy do zera. W Bydgoszczy, gdy testowano taki system, motorniczy kierując się wskazaniami licznika wjechał na rondo nie zauważywszy, że nie zjechał z niego autobus i doszło do wypadku – mówi Brzeziński.
Z kolei Jan Jakiel ze stowarzyszenia SISKOM zauważa, że korzyści płynące z tego rozwiązania nie są oczywiste. - Nie znam żadnych badań, które w precyzyjny sposób pokazywałyby, na ile to rozwiązanie jest dla ruchu korzystne. Myślę, że stolica powinna z większą uwagą przyglądać się jak to działa np. we Wrocławiu. Czy jest bezpieczne i czy rzeczywiście usprawnia ruch? – zastanawia się Jakiel.
Jakiel zwraca również uwagę na brak precyzyjnego określenia tego typu sygnalizatorów w przepisach. – W tej chwili zarządcy dróg mogą je montować wyłącznie na własne ryzyko, bo rozporządzenie ministra infrastruktury nie traktuje ich jako sygnalizator. Ich użycie nie jest zabronione, ale dla kierowców i tak najważniejsze są światła – precyzuje.
Dobre dla tramwajów
- To rozwiązanie korzystne dla pasażerów, bo widzą, czy jest sens biec do tramwaju, czy nie. Motorniczym również łatwiej zdecydować, czy mogą jeszcze chwilę poczekać na przystanku, czy już muszą zamykać drzwi i szykować się do ruszania – dodaje Jakiel.
Pozytywne oceny motorniczych potwierdza Adam Sobieraj z Zarządu Dróg Miejskich który testuje nowe rozwiązanie.
– Dajemy sobie jednak jeszcze dwa miesiące na pełną ocenę. Jeśli sekundniki się sprawdzą, nie wykluczamy testowania ich również z udziałem kierowców – mówi. - Ale będzie to i tak możliwe tylko tam, gdzie nie ma sygnalizacji akomodacyjnej - dodaje.
mjc/roody