Termin złożenia w ratuszu podpisów pod wnioskiem o organizację referendum mija dla "Oburzonych" 4 listopada. - Mieliśmy kilkanaście tysięcy podpisów i wiedzieliśmy, że nie damy rady zebrać ponad 130 tysięcy - mówi Antoni Gut, przewodniczący Stowarzyszenia Obywatelskiego "Oburzeni". Dodaje, że rozpoczynając akcję ugrupowanie liczyło na wsparcie dużych sił politycznych, a zostało samo.
- Partie, główni gracze, chcą przez kolejne dwa lata grillować panią Gronkiewicz, a nie ją odwołać. Chcą codziennie mówić: "patrzcie jaka to wredna baba". Wcale nie mają ochoty na poważnie zająć się sprawą reprywatyzacji - twierdzi Gut.
To dlatego, że odwołanie prezydent mogłoby spowodować upublicznienie wielu informacji, które dotyczą działalności urzędników prezydenta Kaczyńskiego w sprawie dzikiej reprywatyzacji - mówi przewodniczący "Oburzonych". - Wszyscy główni gracze na scenie politycznej czerpali z tego procederu jakieś zyski i tak naprawdę chcą wyciszenia sprawy - dodaje. Jest przekonany, że część urzędników i sędziów to członkowie mafii, która zarabia na reprywatyzacji.
Guział bliżej sukcesu
"Oburzeni" nadal są na ulicach i zbierają podpisy, ale już pod wnioskiem obywatelskim Piotra Guziała. Deklarują, że najważniejsze jest dla nich, by referendum doszło do skutku. - Nie zgadzam się w wielu sprawach z panem Guziałem, ale jestem przekonany, że tylko zmiana na stanowisku prezydenta Warszawy doprowadzi do zatrzymania dzikiej reprywatyzacji - mówi Gut.
Oburzeni deklarują, że na listach Guziała zebrali już kilkanaście tysięcy podpisów. Tyle samo, ile wcześniej mieli na własnych.
Z kolei Piotr Guział mówi, że pod jego inicjatywą jest już około 60 tysięcy podpisów. - Na razie idzie to sprawnie, ale nie mam pewności, czy uzbieramy wymaganą liczbę. Dużo zależy od pogody - dodaje. Podobnie jak Gut ma pretensje do partii politycznych, zwłaszcza że PiS deklarował wsparcie jego inicjatywy.
- Partie w ogóle nie zebrały i nie zbierają podpisów. Dużo gadają, nic nie robią - mówi Guział. - Dotyczy to PiS, Nowoczesnej, Kukiza, Razem - dodaje. Ocenia, że dla PiS korzystniejsze jest "gonienie króliczka, a nie jego złapanie", bo w przeciwnym razie za miasto odpowiedzialność musiałby wziąć komisarz, na którego partia nie ma - jego zdaniem - pomysłu.
- Jeśli nie zbierzemy wymaganej liczby podpisów, to będzie to wina PiS. To oni mają największe struktury, to oni są w stanie realnie pomóc w akcji - kwituje Guział.
Na zebranie około 135 tysięcy podpisów, których wymaga ustawa, Guział ma jeszcze miesiąc.
Koszty
Piotr Guział zapewnia, że do skrzynek mieszkańców Warszawy w najbliższych dniach trafi 850 tysięcy druków bezadresowych. Będzie to prośba o wsparcie akcji zbierania podpisów i formularz do ich zbierania. O kosztach takiej wysyłki nie chce jednak mówić.
- Demokracja kosztuje, a dżentelmeni nie rozmawiają o pieniądzach - ucina Guział.
W referendum inwestuje własne pieniądze oraz środki z "datków ludzi dobrej woli". Czyich, nie chce i - zgodnie z prawem - nie musi ujawnić. Inicjator referendum zobowiązany jest przedstawić sprawozdanie finansowe z dochodów i wydatków związanych z referendum w terminie 3 miesięcy od dnia głosowania. W przypadku zbiórki podpisów firmowanej przez Piotra Guziała obowiązek dotyczy 16 osób - tyle podpisało się pod wnioskiem o referendum.
- To nawet dla mnie było zaskoczeniem, ale przychodzą i oferują pomoc nawet ludzie związani z PO. Mówią, że dawali na kampanię Hanny Gronkiewicz-Waltz, a teraz chcą wspomóc walkę o jej odwołanie - twierdzi Piotr Guział.
- My robiliśmy to społecznie. Nasze koszty to tyle, ile kosztowały kartki do zbierania podpisów drukowane w naszych domach - mówi Antoni Gut, przewodniczący "Oburzonych".
ZOBACZ JAK WNIOSEK O REFERENDUM SKŁADALI OBURZENI:
Do ratusza wpłynął wniosek o referendum
Marcin Chłopaś
Źródło zdjęcia głównego: TVN24