W środę ogień zajął sortownię śmieci na granicy Mokotowa i Wilanowa. To nie był odosobniony przypadek. Kilka dni później pożary wybuchły na składowiskach odpadów w małopolskiej Trzebini i w Zgierzu w województwie łódzkim. Wcześniej także paliły się wysypiska w kilku miejscowościach w Polsce. Problem "polskiego recyklingu" próbowała wyjaśnić reporterka "Faktów" TVN.
Straż pożarna mówi o czarnej serii, a ministerstwo środowiska o szarej strefie.
Tę serię rozpoczęło składowisko w Siemianowicach Śląskich, które spłonęło 18 kwietnia. Następne było w Łabiszynie (kujawsko-pomorskie) – 13 maja. Dziesięć dni później pożar strawił odpady w warszawskiej sortowni śmieci. Z ogniem walczyło 40 zastępów straży pożarnej.
W piątek wybuchł pożar na składowisku odpadów w Zgierzu. W sobotę ogień zajął składowisko starych opon w Trzebini.
Każdy z pożarów rozpoczął się w nocy. Wszystkie składowiska błyskawicznie stanęły w ogniu. Jak ustaliła reporterka "Faktów", w Trzebini płomienie buchnęły jednocześnie w kilku miejscach. Wyglądało to tak, jakby ktoś zadbał, by jak najmniej udało się uratować przed ogniem. Właściciel składowiska jest nieuchwytny. Podobnie jak ten ze Zgierza.
Z kolei władze warszawskiej sortowni zapewniały, że pożar najprawdopodobniej zaczął się od samozapłonu. Spłonęły gabaryty, drewno, opony, opakowania. Jak zapewniał Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska, dym unoszący się z pogorzeliska nie był szkodliwy dla zdrowia.
"Recykling po polsku"
Gromadzenie śmieci to świetny biznes, jednak przetwarzanie już nie. Na tonie odpadów z zagranicy można zarobić 200 złotych. Zakładając, że oficjalnie w Zgierzu spłonęło tylko 15 tysięcy ton, to właściciel na tym, co "zutylizował ogień", zarobił minimum trzy miliony złotych. Puścić problem z dymem najwyraźniej się opłaca.
Zjawisko ma już swoją nazwę - "recykling po polsku".
- Te odpady, które my wytwarzamy w Polsce, albo płoną, albo lądują w jakichś wyrobiskach, są zasypywane piachem pod osłoną nocy - mówi Krzysztof Wójcik, dyrektor Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska w Łodzi.
Skalę szarej strefy trudno ocenić, bo nikt dokładnie nie wie, skąd, ile i jakie odpady naprawdę trafiają na składowiska.
Urzędnicy, którzy wydają pozwolenia na prowadzenie takiej działalności, mają związane ręce.
- My po prostu wydajemy tę decyzję administracyjnie. Nie badamy wiarygodności czy niewiarygodności (takiego podmiotu - red.), bo tego nie przewiduje prawo - tłumaczy Bogdan Jarota, starosta zgierski.
Pora na zmianę przepisów
Do Polski przez kilkanaście miesięcy trafiały śmieci z całej Europy po tym, jak przestały je przyjmować Chiny. W połączeniu z tym, co my produkujemy w kraju, wystarczyło to, by rynek się nasycił.
Ministerstwo Środowiska chce tak znowelizować przepisy, by przywóz śmieci z zagranicy przestał się opłacać, a kontrole na składowiskach miały sens. Dziś inspektorzy muszą się zapowiedzieć na siedem dni przed wizytą.
- W momencie, kiedy wchodzimy na kontrole z zaskoczenia, kiedy możemy pobrać próbki i materiał dowodowy, to wtedy to powinno być skuteczniejsze - zaznacza Henryk Kowalczyk, minister środowiska.
Sejm ma pochylić się nad nowymi przepisami jeszcze przed wakacjami.
Marzanna Zielińska, Fakty TVN/kk/mś