Powróciły argumenty o nieproporcjonalnych skutkach prawnych kontroli kaskadowych. Maciej Knapik z TVN24 dowodził, że kierowca jadący 100 km/h i zarejestrowany przez trzy kolejne fotoradary może stracić prawo jazdy, nawet o tym nie wiedząc.
Fotoradary jak skarbonki
- Nie wyobrażam sobie sytuacji, że biegamy za kierowcami informując, że właśnie złamali prawo. Przypominam, że przepisy obowiązujące na drogach są stałe dla nas wszystkich i każdy kierowca ma się do nich stosować. Jeśli jest znak, to nie traktujmy go, jako zbędnego ozdobnika przy drodze – przekonywała Monika Niżniak.
- Otoczka zrobiła się niedobra, bo ludzie mają przekonania, że fotoradary nie są po to, żeby wyeliminować przestępców drogowych, tylko, żeby zasilić kasę – zauważył Włodzimierz Zientarski.
Sytuację skwitował krótko Andrzej Morozowski z TVN 24: - Żeby zrobić na złość ministrowi Rostowskiemu, trzeba jeździć zgodnie z przepisami.
Fotoradar na Mokotowie: z sensem czy bez?
Pojawił się przykład skrzyżowania ulic Sobieskiego i Witosa, gdzie fotoradar zminimalizował znacznie liczbę wykroczeń.
- Fotoradar bada, czy ludzie przejeżdżają na żółtym świetle przez skrzyżowanie. Bezwypadkowość na tym skrzyżowaniu wzięła się stąd, że ludzie nie zajeżdżają sobie drogi. Co to ma wspólnego z kaskadowością? – dopytywał Maciej Knapik z TVN24.
- Uparliście się. Urządzenia kojarzycie tylko z prędkością, nikt nie pyta co bierzemy pod uwagę typując określone miejsca do kontroli – oburzała się Niżniak, broniąc efektów pracy w tamtym rejonie.
Włodzimierz Zientarski pozostał jednak nieprzekonany. - Tam radar stoi bez sensu. Trzy pasy w jedną stronę, trzy w drugą, wcześniej 70 km/h, na tym skrzyżowaniu 50 km/h nie jedzie nikt – podsumował.
b/roody
Dyskusja o fotoradarze na skrzyżowaniu Sobieskiego/Witosa