"Krzyczałam: zwolnij, idioto". Nie zwolnił, zginęły dwie osoby. Koniec procesu

Miejsce wypadku na ul. Marszałkowskiej
Miejsce wypadku na ul. Marszałkowskiej
Źródło: Czex / Kontakt 24
Dziewięciu lat więzienia zażądał dziś prokurator dla 36-letniego Andrzeja Sz. Jest on oskarżony o spowodowanie wypadku, w którym zginęło dwóch mężczyzn czekających na przystanku na autobus. Zdaniem jego obrońców nie ma dowodów na to, że jechał po pijanemu i uciekł z miejsca wypadku.

To był jeden z najbardziej dramatycznych wypadków ubiegłego roku. W nocy z 30 na 31 października kierujący volvo Andrzej Sz. pędził ul. Marszałkowską w stronę Mokotowa. Wcześniej zabrał sprzed klubu przy ul. Mazowieckiej dwie koleżanki. Za rondem Dmowskiego stracił panowanie nad kierownicą. Wypadł z jezdni, uderzył w śmietnik i wiatę przystanku. Ale przede wszystkim w dwóch, czekających na nocny autobus mężczyzn: 47-letniego Polaka i 33-letniego Włocha. Obaj zginęli. Po wypadku kierowca wysiadł i poszedł do domu, gdzie dwie godziny później zatrzymała go policja. Był pijany. Prokuratura oskarżyła Andrzeja Sz. nie tylko o spowodowanie wypadku, w którym zginęły dwie osoby, ale też o ucieczkę z jego miejsca i jazdę pod wpływem alkoholu. To istotne, bo za "zwykły" wypadek grozi do ośmiu lat więzienia. A za wypadek spowodowany "pod wpływem" - do 12 lat. Podobnie jak za ucieczkę z jego miejsca.

Koniec procesu

W poniedziałek zakończył się proces w tej sprawie, a strony wygłosiły mowy końcowe. Prokurator Michał Mistygacz zażądał dla oskarżonego dziewięciu lat więzienia oraz dożywotniego zakazu prowadzenia pojazdów. Dodatkowo wniósł o to, by oskarżony zapłacił 25 tys. zł zadośćuczynienia matce starszego z mężczyzn, którzy zginęli oraz po 15 tys. zł dla trojga członków rodziny zmarłego Włocha.- Oskarżony kierował pojazdem nie zachowując bezpieczeństwa w ruchu drogowym. Naruszył szereg zasad, nie zachował ostrożności i prędkości, która zapewniłaby panowanie nad pojazdem. Przekroczenie prędkości było znaczne, niemal dwukrotne - mówił prok. Michał Mistygacz. Z ekspertyzy biegłych wynika, że mogło to być nawet 104 km na godz., podczas gdy dozwoloną prędkością było 60 km na godz. Ale oprócz tego Andrzej Sz. co chwilę obracał się do siedzącej z tyłu koleżanki, z którą gwałtownie się kłócił.- Chciałbym, żeby sąd pamiętał, że doszło do śmierci dwóch osób, które nie miały wpływu na przebieg wypadku - mówił prokurator. - Życie ludzkie jest wartością najwyższą i powinno podlegać szczególnej ochronie.

Agresywny styl jazdy

Znacznie ostrzej mówiła mec. Marta Tomkiewicz, reprezentująca w procesie bliskich 33-letniego Włocha. - Nie bez znaczenia pozostaje agresywny styl jazdy oskarżonego - podkreślała adwokat i szeroko cytowała zeznania pasażerek volvo: "Przyspieszył i ja się przestraszyłam. Prosiłam, żeby zwolnił, krzyczałam do niego. Chciał wyprzedzać jakieś auta, jak w jakimś filmie. Jechał nieostrożnie, jakby był panem tej drogi. Nie musiałam patrzeć na licznik, żeby wiedzieć, że jechaliśmy za szybko. Krzyczałam »zwolnij, idioto«. Odpowiedział, »Jak ci się nie podoba, to wypier...«". - Rodzina ma świadomość, że żaden wyrok nie będzie w stanie cofnąć skutków tego wypadku. Rodzina nie chce zemsty, ani rewanżu. Oczekuje jedynie od sądu uwzględnienia wszystkich okoliczności tej sprawy - mówiła mec. Tomkiewicz. Zaznaczyła, że poza przeprosinami na sali sądowej Andrzej Sz. niewiele uczynił, by wyrazić swój żal.Zdaniem obrońców oskarżonego kierowca volvo niewątpliwie musi ponieść karę za wypadek, który spowodował. Ale ich zdaniem nie tak surową, jak oczekuje prokurator. Zarówno mec. Tadeusz Wolfowicz, jak i mec. Jakub Wende poprosili sąd, by z zarzutu usunąć jazdę pod wpływem alkoholu oraz ucieczkę z miejsca zdarzenia. Dlaczego? W chwili zatrzymania Andrzej Sz. miał ponad 1,5 promila alkoholu we krwi. Przyznał jednak, że po powrocie do domu wypił ok. 300 ml brandy. Biegły toksykolog, który później miał ocenić poziom stężenia alkoholu w organizmie w chwili wypadku, uznał, że nie jest to możliwe. Mógł co najwyżej ocenić, czy deklaracja oskarżonego, ile wypił już po wypadku jest prawdziwa czy nie. I uznał, że nie jest. - Ale żadnych innych wniosków nie można wysnuwać na tej podstawie - zastrzegł mec. Wolfowicz.

Nie wiedział, że kogoś potrącił?

To jednak nie wszystko, bo według adwokatów Andrzeja Sz. odszedł on z miejsca wypadku nie dlatego, że chciał uniknąć odpowiedzialności, ale dlatego, że nie zdawał sobie sprawy, że potrącił dwie osoby. Jak to możliwe, że nie zauważył ciał? Nie wiadomo. Ale zdaniem adwokatów nie ma żadnych dowodów na to, że je zauważył. Na poparcie tej tezy mec. Wolfowicz przytoczył zeznania policjanta, który przekazał Andrzejowi Sz. informację o śmierci dwóch osób. Według funkcjonariusza "oskarżony zareagował w sposób graniczący z nieudawaną histerią, nie wierząc w podawaną informację". - Zarówno obrona jak i nasz klient, dostrzegamy skutki tego wypadku. Mówimy o wypadku, w którym zginęło dwóch ludzi, którzy w żaden sposób do swojej śmierci się nie przyczynili. Nasz klient musi ponieść karę. To jest poza sporem - przyznawał mec. Wende. Podkreślał jednak, że Andrzej Sz. po wypadku stał się "innym człowiekiem". I zwracał uwagę, że każdy "zasługuje na drugą szansę".Sam oskarżony nie miał wiele do powiedzenia. - Chciałbym jeszcze raz przeprosić. Myślę o tym codziennie - stwierdził na koniec. Sąd ogłosi wyrok w tej sprawie za dwa tygodnie.

Tragedia w centrum miasta

Andrzej S. usłyszał zarzuty

Piotr Machajski

Czytaj także: