- Zanim Wisła została uregulowana, powodzie były gigantyczne. Jeden z królów podróżował do Torunia i patrzył na powódź, która sięgała aż w okolice Serocka. Wisła była rzeka kapryśną, która często zmieniała koryto. Kiedyś płynęła między Saską Kępą, a Kamionkiem. Były ogromne powodzie w XIX wieku, w 1812 czy 1844 roku. Potem, kiedy wprowadzono żeglugę, zaczęto rzekę regulować, ustalać koryto, usypywać wały, sprawa się poprawiła – opowiadał w studiu TVN24 Jarosław Kaczorowski, varsavianista.
A jak radzono sobie ze skutkami powodzi i podtopień? – Władze organizowały ludzi, ale nie było specjalnych służb, w związku z tym było duże pole dla działania społeczności. Kierowano też wojsko i straż pożarną – mówił Kaczorowski.
Lepsze planowanie
W porównaniu z dzisiejszymi czasami, powodzie nie wywoływały wtedy większych protestów ani fali pretensji wobec władz. Varsavianista tłumaczy to tym, że wówczas ewentualne problemy zależały wyłącznie od pogody, a nie zaniedbań władzy. Na prostym przykładzie wykazał też, że kiedyś planowano lepiej.
– Dlaczego na moście Poniatowskiego nigdy nie ma kałuż? W czasach carskich dopilnowano tego, że most miał wzdłuż 3 procent spadku – takie było wymaganie carskiego wojska. Przy projektowaniu mostu siekierkowskiego inżynierowie może nawet o tym wiedzieli, ale to zlekceważyli. W efekcie na moście Siekierkowskim po każdym deszczu stoją kałuże – zauważył Kaczorowski.
Więcej zieleni, mniej podtopień
Varsavianista zwrócił uwagę, że w pewnych kwestiach sytuacja się poprawiła. – Miasto wówczas było dużo gęściej zabudowane. Było dużo mniej terenów zielonych, więc kanalizacja musiała sobie poradzić z dużo większa ilością wody, niż teraz. Po II wojnie światowej odbudowując Warszawę, rozbudowano ją w sposób rozluźniony, jest dużo więcej terenów zielonych, które są w stanie w sposób naturalny wchłaniać wodę – przekonywał.
b/roody