Ułamek sekundy, który wszystko na zawsze zmienia. Choć tego akurat w ogóle nie biorą pod uwagę amatorzy szybkiej jazdy, ale nie na torach wyścigowych, a na zwykłych ulicach. To ich właśnie kręci. Drogie auta i szalona jazda - to jednak nie wszystko. Kim są ludzie biorący udział w nielegalnych wyścigach, skąd biorą pieniądze na luksusowe, szybkie samochody i dlaczego policja jest wobec nich bezsilna - odpowiedzi na te pytania szukał reporter "Czarno na Białym".
Nielegalne wyścigi są organizowane w stolicy od lat. Dostęp do nich ma bardzo wąskie grono łamiących przepisy kierowców. Wraz z ich niebezpiecznymi popisami narodził się nowy sposób przestępczości. Jest on związany nie tylko z szybką jazdą samochodem, która zdaniem osób związanych z tym środowiskiem stała się dodatkiem.
- Można powiedzieć, że to jest podobne do gangów stadionowych. Zajmują się handlem narkotykami, rozbijają samochody na ubezpieczenie, wyłudzają pieniądze. Naprawiają później z kradzionych części te samochody. Normalnie można powiedzieć, że to są gangi - mówi Karol, informator reportera "Czarno na Białym".
"Kontrole są nieskuteczne"
Ekipa magazynu pojechała na wyścigi, żeby sprawdzić, czy policja bada przynajmniej uczestników na obecność narkotyków. Tym razem badano ich tylko alkomatem. O tym, dlaczego tak to wygląda opowiedzieli policjanci drogówki. Z obawy o utratę pracy nie zgodzili się na podanie swoich danych osobowych. - Te kontrole są nieskuteczne, bo są robione wyłącznie po to, żeby się pojawiły. Na sztukę. Im mniej czasu zajmuje taka kontrola, tym jest korzystniej dla policjanta, ponieważ łatwiej jest mu wypracować statystykę. Jeżeli utkwi w jakiejś kontroli zaczynają się dla niego pojawiać problemy i nieprzyjemności - mówił funkcjonariusz.
Zdaniem policjantów, którzy na co dzień powinni zajmować się zjawiskiem nielegalnych wyścigów, do tej pory nikt nie myślał na poważnie o takiej walce. Jak pokazują kolejne filmy z nielegalnych wyścigów publikowane w sieci, nie wywołują już takich emocji jak dawniej. - Czuję coraz mniejsze ukłucie. Kiedyś to ukłucie było zdecydowanie większe. Jest mi żal tej naszej nieskuteczności. Martwię się o wszystkich. O swoich bliskich, o siebie - stwierdził policjant.
Podobnego zdania jest inny z funkcjonariuszy drogówki. - Boli mnie to i zapewne wielu policjantów, którzy mają rodziny. Bo taki "mistrz" może zrobić krzywdę mojej żonie, mojej córce lub rodzinom kolegów – mówił. Policjanci z żalem podkreślają, że na walkę z nielegalnymi wyścigami brakuje czasu w codziennym wypełnianiu statystycznych norm. - My powinniśmy z tym walczyć, ale mamy takie a nie inne uwarunkowania. Smutne, przykre, żenujące. I nikt nie patrzy, że wiele osób chce odejść z warszawskiej drogówki. Bo ludzie nie chcą firmować tego swoim nazwiskiem - dodał.
Łowcy polis
W ostatnim czasie stołeczna policja zaczęła sprawdzać, czy z nocnymi wyścigami są związani ludzie, którzy łamią nie tylko przepisy ruchu drogowego. - Mamy wytypowanych kilkanaście takich osób. Osób, które znajdują się w szczególnym zainteresowaniu policjantów ruchu drogowego i innych wydziałów - mówi Sylwester Marczak, rzecznik Komendy Stołecznej Policji.
- Jeżeli ktoś ma w DNA, w zamiłowaniu i we krwi, żeby łamać przepisy, to zaczyna od tych małych przepisów. Na przykład wykroczeń ruchu drogowego, a później dochodzi do tego, że trzeba zarabiać kasę na tym i tutaj mielibyśmy te same kwiatki, które mamy przy kibicach - ocenia Marcin Taraszewski, były szef grupy operacyjnej warszawskiego wydziału samochodowego policji.
Jak stwierdza nasz informator Karol, mówienie o uczestnikach nielegalnych wyścigów "gangi" lub "zorganizowane grupy przestępcze" nie jest stwierdzeniem na wyrost. - To są zorganizowane grupy przestępcze, które ustawiają wypadki samochodowe. Jeden tłucze w drugiego. Wiedzą, że to jest ustawiane. Biorą drogi samochód, na przykład Porsche Panamera czy Mercedes S klasy, które są bardzo drogie w naprawie. Tłuką go, biorą odszkodowania - kilkaset tysięcy. Ubezpieczalnia i policja nie są w stanie niczego im udowodnić, ponieważ jeden mówi, że tak, że w niego wjechał. A to było sztucznie ustawione - wyjaśnił informator. I dodał, że jego zdaniem, gdyby policja faktycznie zajęła się tym procederem, po kilku miesiącach wszyscy jego uczestnicy trafiliby do więzienia.
Sytuacje opisane przez Karola potwierdził były policjant, pracujący obecnie w jednym z największych towarzystw ubezpieczeniowych w Polsce. - Niektórzy uczestnicy tych wyścigów bazują na swoich nieprzeciętnych umiejętnościach i polują na innych uczestników ruchu drogowego. Są tak zwanymi łowcami polis - mówił Taraszewski.
Zdarza się, że stawką wyścigów są pieniądze. - Kilkaset złotych, kilka tysięcy... To zależy od stanu portfela i od tego jakie samochody się ściągają - opisywał reporterowi "Czarno na Białym" jeden z uczestników nocnych rajdów. Niekiedy walutą stają się luksusowe auta. - Był taki przypadek, że samochody postawili. Była spisana umowa sprzedaży i gość, który przegrał wracał do domu autobusem - dodał.
Kręci ich ulica
Okazuje się, że służby zbyt długo koncentrowały się tylko na najbardziej widowiskowym aspekcie wyścigów. Ustalenia reportera "Czarno na Białym" potwierdziła Komenda Stołeczna Policji. - Jeżeli przyjrzymy się dobrze temu problemowi, niewątpliwie znajdziemy powiązania pomiędzy poszczególnymi osobami a przestępstwami, które mogą dotyczyć także innych sfer. Takich jak chociażby przestępczość narkotykowa, takich jak przestępczość gospodarcza w postaci wyłudzania ubezpieczeń - wyjaśnił Marczak.
Były szef grupy operacyjnej warszawskiego wydziału samochodowego policji zastanawia się, czy musi dojść do tragedii podczas nocnych rajdów, by policja w końcu na poważnie zajęła się tym problemem. - Póki bite są samochody i tłuczona jest blacha, to jest jedna rzecz. Ale kiedy komuś coś się dzieje... A znam przypadki, kiedy auto, które było rzekomym sprawcą przewoziło dziecko. Albo w szpitalu lądowała Bogu ducha winna osoba - przypominał Taraszewski.
Informator reportera "Czarno na Białym" porównuje tę sytuację do dawnej bierności policji wobec pseudokibiców. - Może potrzebny jest jakiś impuls, żeby policja wzięła na poważnie to, że to są normalne grupy przestępcze. To są ludzie, którzy mają po 20-kilka lat, a mają samochody za kilka milionów. Skąd te samochody? Oni nigdy nie pracowali, nic nie robili - zaznaczał Karol.
Zdaniem Taraszewskiego brakuje woli politycznej, by na dobre rozwiązać problem nielegalnych wyścigów. - Są widać ważniejsze rzeczy w kraju, który trzeba zabezpieczyć, ochronić, niż dobro uczestników ruchu drogowego i osób postronnych, które są najbardziej narażone. Nie jest przecież tak, że na przystankach w nocy nie stoją ludzie postronni. A co kręci tych zawodników? Nie tor, tam nie ma tej adrenaliny i tego smaczku, tylko ulica - wyjaśnia były policjant.
Grupa "Speed"
Po raz pierwszy po wielu latach pojawiła się wola, by na poważnie zająć się problemem wyścigów i osób je organizujących. Komenda Stołeczna Policji w ciągu kilku najbliższych dni ma utworzyć nową specjalną, kilkudziesięcioosobową grupę.
- Analizując to wszystko, co się dzieje, zawsze musimy wykonywać kolejne kroki naprzód. Po to, żeby zwalczać tego typu przestępczość. Stąd powołanie specjalnej grupy. Grupy, w skład której wejdzie wielu policjantów. Policjantów z różnych wydziałów. Bo my mamy świadomość tego, że nie możemy działać tylko przez pryzmat bezpieczeństwa w ruchu drogowym. Ale musimy zaangażować nowe wydziały, chociażby po to, żeby uderzyć w to, skąd ci ludzie mają pieniądze na kupowanie luksusowych pojazdów – zapowiedział rzecznik stołecznej policji.
Wkrótce na na ulice Warszawy wyruszy policyjna grupa "Speed".
Leszek Dawidowicz, "Czarno na Białym"