- Mam wybity ząb, bark, nie widzę na jedno oko. Grozili mi śmiercią, wywieźli do lasu, okradli - tak nocną interwencję straży miejskiej opisuje Paweł Surgiel. Zaczęło się od tego, że zwrócił mundurowym uwagę, bo radiowozem blokowali miejsca parkingowe.
Wszystko zdarzyć się miało w nocy z niedzieli na poniedziałek około 1.30. Jak tłumaczył Surgiel w rozmowie z portalem metrowarszawa.gazeta.pl, przy ul. Myśliborskiej, pod swoim domem, zobaczył zaparkowany radiowóz.
- Zwróciłem uwagę, że zajmują trzy miejsca parkingowe. Powiedziałem też, że gdyby normalny obywatel stał tyle czasu z włączonym silnikiem, zostałby ukarany mandatem. Strażnik miejski odpowiedział, że jestem pijany i żebym się odpie.... Nie byłem pijany. Wyjąłem telefon i zacząłem nagrywać. Poprosiłem, żeby strażnik uzasadnił, dlaczego uważa, że jestem pijany - opisał.
"Kopali po twarzy, wykręcili ręce"
Kiedy jeden z funkcjonariuszy zaczął nagrywać Surgiela, ten powiedział, że wezwie policję. - I się zaczęło - mówił mężczyzna.
Na nagraniu widać, że strażnicy się niecierpliwią, wychodzą z samochodu i zaczynają się szarpać z Surgielem. Ten krzyczy, że wszystko skasuje, a potem wzywa pomocy. Na tym nagranie się urywa.
Jak relacjonuje poszkodowany, strażnicy mieli go pobić. Najpierw miał zostać uderzony drzwiami, potem wykręcono mu ręce, aby zabrać telefon. - Rzucili mnie na glebę, skuliłem się i schowałem telefon pod siebie. Nagrałem całą sytuację, kiedy byłem przez nich bity, kopany po twarzy. Rozłupali mi zęba, wciąż kopali mnie w twarz, dostałem też strzał w oko - opowiadał w rozmowie z portalem Surgiel.
Na tym jednak nie koniec. Funkcjonariusze wrzucili mężczyznę do radiowozu. Nie mogąc odblokować telefonu (jak wyjaśnia Surgiel, odblokowuje się go odciskiem palca, a strażnicy domagali się kodu) znowu uderzyli mężczyznę. - Następnie jeden zaproponował „ty, może gazem go pierdo...” - opowiadał mężczyzna. - Dostałem gazem najpierw z większej odległości, a potem drugi strażnik przystawił mi gaz do twarzy i praktycznie przez pół minuty pryskał mi prosto w oko - dodał.
W końcu strażnicy mieli powiedzieć, że „teraz dopiero się zacznie” i wywieźć mężczyznę do lasku na Tarchominie. Tam mieli straszyć, że go zapie..., jeśli nie poda kodu do telefonu. - Byłem przerażony. Powiedziałem, że telefon odblokowuje tylko odcisk kciuka, żeby mi zdjęli kajdanki - opowiada.
Potem kazali zapłacić za wodę, którą mężczyzna chciał przemyć sobie oko. - Zabrali mi portfel, wyciągnęli 400 zł i prawo jazdy - opowiada Surgiel.
"Jak komuś powiesz, czeka cię las"
Strażnicy mieli także kazać mężczyźnie "coś podpisać". - Powiedzieli, że jeśli tego nie zrobię, to mnie zapie... na miejscu. Jeśli chcę zobaczyć żonę i dzieciaka, to mam podpisywać. Jak nie to las - powiedział w rozmowie z portalem mężczyzna.
Surgiel miał przeprosić funkcjonariuszy i podpisać, jak się potem okazało, mandat w wysokości 500 zł.
Interwencja strażników miała zakończyć się dzięki symulowanemu atakowi astmy. - Wystraszyli się, odstawili mnie pod blok, wypuścili, powiedzieli, że jeśli komukolwiek o tej sytuacji opowiem, to czeka mnie las i pojechali - powiedział Surgiel.
W związku z tym, że telefon był zupełnie zablokowany, mężczyzna wsiadł do samochodu i zaczął szukać radiowozu. Po spotkaniu policjantów, Ci mieli wezwać do niego karetkę pogotowia. Trafił do szpitala, a następnie - w poniedziałek - na komendę policji, gdzie został przesłuchany. - Na szczęście w samochodzie straży miejskiej ukryłem swoją wizytówkę, złożyłem ją na cztery i wcisnąłem między siedzenia. Policja stanęła na wysokości zadania, technicy zabezpieczyli ten radiowóz, znaleźli wizytówkę - powiedział portalowi.
Nagranie z interwencji:
Wszczęto śledztwo
Początek swojego spotkania ze strażnikami Surgiel nagrał telefonem komórkowym. Dwa filmy zabezpieczyła policja. - Po przekazaniu przez policję materiałów, prokuratura natychmiast wszczęła śledztwo - relacjonuje we wtorek Justyna Kosela, reporterka TVN24.
Surgiel został przesłuchany. Jak potwierdza prokurator Artur Oniszczuk z Prokuratury Rejonowej Warszawa - Praga Północ, zeznania są zbieżne z tym, co przekazał w poniedziałek policji. - W przypadku przekroczenia uprawnień przez funkcjonariusza publicznego, karą przewidzianą w kodeksie karnym są maksymalnie trzy lata pozbawienia wolności. Nie wykluczamy, że ostateczna kwalifikacja prawna tego czynu będzie wyglądała inaczej, ale o tym będziemy informowali, jak zostanie wydane postanowienie o przestawieniu zarzutów, oczywiście jeśli do tego dojdzie - powiedział w rozmowie z reporterką TVN24 Oniszczuk.
Jak wyjaśnił, za ewentualną kradzież grozi 3 miesięcy do 5 lat pozbawienia wolności. - Jeśli by się okazało, że pokrzywdzony został pozbawiony wolności, ten czyn też jest zagrożony karą pozbawienia wolności od 3 miesięcy do 5 lat - dodał.
Zostaną zwolnieni z pracy?
Sprawa trafiła także do straży miejskiej, chociaż sam poszkodowany jej tam nie zgłosił. - Jest prowadzone postępowanie kontrolne. Trwają czynności wyjaśniające - powiedziała jedynie Monika Niżniak, rzeczniczka straży miejskiej.
Jak się nieoficjalnie dowiedziała we wtorek reporterka TVN24, strażnicy miejscy mają zostać zwolnieni.
Policja nie chciała komentować swojego udziału w sprawie i odesłała nas do prokuratury.
We wtorek Paweł Surgiel stawił się w prokuraturze, w charakterze świadka, wraz z dokumentacją medyczną:
su/r