Na karę dożywocia za zabójstwo czterech osób skazał warszawski sąd Mariusza B. Proces był poszlakowy; nie odnaleziono ciała żadnej z ofiar. Mężczyzna będzie mógł się ubiegać o przedterminowe zwolnienie po 40 latach.
W piątek Sąd Okręgowy w Warszawie ogłosił nieprawomocny wyrok w jednej z najbardziej intrygujących spraw polskiej kryminalistyki ostatnich lat.
"Poczwórne dożywocie"
33-letniego dziś Mariusza B. uznano winnego porwania, a następnie zamordowanie czterech osób: męża i córki swej kochanki, uczestnika kursu tańca, który z nią tańczył, oraz księdza, który przed laty miał molestować B. Za każde z tych zabójstw mężczyzna usłyszał wyrok dożywocia, a łącznie dożywotniego więzienia z zastrzeżeniem, że może się ubiegać o warunkowe zwolnienie po 40 latach kary.
Ponadto na 10 lat Mariusz B. został pozbawiony praw publicznych.
Skazany został również kuzyn B., Krzysztof R., który pomagał w zacieraniu śladów. Mężczyzna został skazany na 9 lat.
Obaj mężczyźni będą musieli zapłacić również po 150 tysięcy złotych zadośćuczynienia dla rodzin ofiar.
Uprowadzenia i zabójstwa
Mariusz B. w latach 90-tych poznał księdza jednej z warszawskich parafii. Duchowny zaopiekował się nastoletnim chłopcem pochodzącym z rozbitej rodziny. W kościele B. poznał 40-letniego Zbigniewa D., a później także jego żonę Małgorzatę. B. zamieszkał z parą oraz ich córką, Olą. Oskarżony bardzo zbliżył się do Małgorzaty. Niedługo po tym urodziła im się córka.
Śledczy ustalili, że w 2006 roku, Mariusz B. miał uprowadzić Zbigniewa D. i zmusić go do podpisania polisy ubezpieczeniowej na rzecz żony. Chodziło o 2 miliony złotych. Kilka dni później B. miał ponownie uprowadzić D. i jego 18-letnią córkę oraz udusić ich w okolicach Pułtuska.
Po roku B. miał uprowadzić 55-letniego Henryka S., z którym Małgorzata D. tańczyła tango w klubie tańca. Zazdrość oraz sprawy finansowe były, według prokuratury, powodem zbrodni. Mariusz B. chciał go zmusić do podania numerów PIN kart bankomatowych i wyłudzić od jego rodziny 50 tys. zł.
Ostatnią ofiarą B. miał być ksiądz zamordowany w 2008 r. w okolicach Pułtuska. B. miał być molestowany przez księdza. Po duchownym znaleziono po nim tylko pusty samochód, ciała nie.
Obrona chciała uniewinnienia
Podczas mów końcowych, obrona wniosła o uniewinnienie B. i drugiego oskarżonego Krzysztofa R. (miał zacierać ślady - przyp. PAP).
Ich obrońca, adwokat Jan Woźniak mówił, że jeśli w poszlakowym procesie istnieje choć cień wątpliwości, to nie może być wyroku skazującego, bo na to sąd musi mieć 101 proc. pewności. W mowie końcowej obrońca wyliczał wątpliwości, jakie dostrzega w tej sprawie.
Zdaniem Woźniaka B. nie miał żadnego motywu w zabiciu D. Według adwokata są poważne wątpliwości, czy D. i jego córka rzeczywiście nie żyją, bo są świadkowie zeznający, że ich widzieli, a sam D. "miał powody, by się usunąć".
Woźniak podkreślił, że jedynym dowodem na zabójstwo księdza jest ślad zapachowy B. z auta kapłana. Tymczasem B. nie zaprzeczał, że wcześniej nim jechał, a badań osmologicznych dokonano bez powiadamiania obrony.
Z kolei prokuratura wnosiła o wymierzenie B. kary dożywocia za każde z zabójstw, a łącznie - dożywotniego więzienia z zastrzeżeniem, że mógłby się on ubiegać o warunkowe zwolnienie po 35 latach kary.
Prokurator wskazał, że w ustaleniu ciągu poszlak pomogły billingi oraz dane o logowaniu telefonów oskarżonych - w tym używane przez nich tylko do przestępstw aparaty na karty prepaid.
Oskarżyciel przypomniał, że biegli psychologowie i seksuolog stwierdzili u B. osobowość psychopatyczną, tendencję do kłamania, niskie poczucie winy i skłonność do narzucania innym swej woli.
PAP, bf//ec