- Fryzjerka znała dobrze swoją stałą klientkę, znała też jej adres i numer telefonu. Kiedy w trakcie rozmowy usłyszała, że doszło do wypadku, a później nie mogła się już do niej dodzwonić, poprosiła o pomoc strażników – opowiada Niżniak. Jak dodaje rzeczniczka, pracownica zakładu fryzjerskiego wiedziała też, że starsza pani mieszka sama.
Strażnicy, straż pożarna i pogotowie
Funkcjonariusze wezwali na miejsce pogotowie i straż pożarną. – Słyszeli, że w mieszkaniu gra muzyka, ale nikt nie otwierał. Kiedy do środka weszli strażacy, okazało się, że fryzjerka miała rację – wyjaśnia rzeczniczka straży miejskiej.
- Starsza pani tak niefortunnie upadła, że uderzyła się głową w lodówkę, przy okazji złamał sobie kość udową. Nie mogła się podnieść - tłumaczy Niżniak. Do wypadku doszło około godz. 8.00. - Dopiero po kilku godzinach udało jej się doczołgać do telefonu i zadzwonić do fryzjerki – dodaje.
par/roody