Prokuratura wszczęła śledztwo, które ma wyjaśnić postępowanie policjantów podczas zatrzymania Piotra T., podejrzanego o rozpowszechnianie dziecięcej pornografii. - Nawet, jeśli policjanci popełnili błąd, to szybko go naprawili - ocenia w rozmowie z tvn24.pl wysoki rangą policjant z komendy głównej.
Znany ekspert od wizerunku został zatrzymany przez policję 21 października. Kilka dni temu portal tvn24.pl ujawnił szczegóły tej akcji. Jak pisaliśmy, policjanci mogli popełnić przy tym błędy. Pozwolili T. dokończyć wykład, a w tym czasie ktoś przeniósł część jego rzeczy - w tym komputer i pendrive'y - do innego pokoju.
Po ujawnieniu przez tvn24.pl okoliczności zatrzymania Piotra T. prokuratura zdecydowała w poniedziałek o wszczęciu sledztwa. W postępowaniu wyjaśnione zostanie czy policjanci popełnili błąd czy jednak prokurator, który nie wydał wraz z postanowieniem o zatrzymaniu również polecenia przeszukania.
"Rina"
Jak dowiedział się portal tvn24.pl, zatrzymanie T. to efekt większej akcji niemieckiej policji, koordynowanej przez Interpol. - Na początku 2015 roku Niemcy inwigilowali kilka konkretnych filmów, zawierających mocną pedofilię i zoofilię. Sprawdzali, kto je ściągnął, zarazem je rozpowszechniając. Tylko w Polsce namierzyli 34 adresy IP. W całej Europie znacznie więcej - relacjonuje przebieg operacji "Rina" funkcjonariusz komendy głównej policji.
Efekty pracy Niemców trafiły już w 2015 roku do biura kryminalnego KGP. Ogólnopolską operację przeszukań pod wszystkimi adresami, gdzie znajdowały się namierzone komputery, zaplanowano na 25 czerwca 2015 roku. Wtedy też policja weszła do mieszkania T.
- Zabraliśmy wtedy komputery i pendrive'y. Sam Piotr T. nie został zatrzymany, a jedynie wezwany do stawienia się na przesłuchanie - mówi nam emerytowany już funkcjonariusz, który zna szczegóły śledztwa.
Gdy T. zjawił się w Pałacu Mostowskich, oświadczył, że w odebranych mu laptopach znajdują się materiały "poufne". Prokurator zdecydował, że przed ewentualnym postawieniem zarzutów komputery zostaną oddane do badań biegłemu. Drugą rzeczą, którą zrobił wtedy prokurator, było powierzenie śledztwa policji.
W sieci poszlak
Przez kilka następnych miesięcy informatyk pracował nad laptopami i pendrive'ami, które znaleziono u specjalisty od wizerunku.
- Stwierdził, że na jednym z zabezpieczonych laptopów znajduje się usunięty plik, zawierający program do pobierania i rozpowszechniania plików. Ponadto ściągane były pliki, z nazw których wynikało, że są tam treści pedofilskie. Podobne pliki zostały ujawnione na nośnikach pamięci - wynika z dokumentu policyjnego, do którego dotarli dziennikarze tvn24.pl.
Do "kryminalnych" wpłynęły także kolejne materiały od niemieckiej policji, tym razem z operacji której nadali kryptonim "Glass". - Wynikało z nich, że z adresu IP ściągane były treści pedofilskie. Potwierdzono, iż monitorowany przez Niemców plik był jednym z plików zabezpieczonym 25 czerwca u Piotra T. - brzmi policyjny dokument.
Alibi: to inni
Sam Piotr T. odpierał wtedy publicznie zarzuty, że posiadał na swoich komputerach treści pedofilskie. - Musiałbym być zboczeńcem, żeby mieć coś takiego u siebie. I kompletnym idiotą. Albo mi ktoś coś podrzucił, albo próbował podrzucić. W ostatnim czasie włamano mi się na internetowe konto. Przysyłano mi SMS-y z groźbami i hasłami: ty pedofilu. Zgłaszałem sprawę policji, ale sprawców nie znaleziono - mówił wtedy dziennikarzom "Super Expressu".
Nieco inaczej argumentował w rozmowach z kryminalnymi. Wyjaśniał, że jego mieszkanie służy również jako siedziba firmy i do komputerów dostęp miało wiele osób. Twierdził również, że najpewniej nie było go w mieszkaniu, gdy ściągano pliki z pedofilią i kopiowano je na pendrive'y.
Policjanci sięgnęli jednak po dane z jego telefonu komórkowego i sprawdzili, gdzie logował się do sieci. Wynik nie był korzystny dla Piotra T. - okazało się, że jego telefony logowały się do przekaźnika BTS, który znajduje się w pobliżu jego domu właśnie wtedy, gdy ktoś pobierał śledzony plik.
Milczenie prokuratury
Po zgromadzeniu poszlak policjanci już wiosną 2016 roku wnioskowali, by prokurator postawił zarzuty Piotrowi T. Prokurator nadzorujący śledztwo uznał jednak, że dowody nie są wystarczające i w czerwcu 2016 roku zdecydował o zawieszeniu postępowania.
- Uznał, że niezbędne jest jeszcze przesłuchanie żony i teściowej Piotra T., które mieszkają w USA. Jednocześnie zwrócił Piotrowi T. część zarekwirowanych mu podczas przesłuchania rzeczy - mówi nam znająca akta sprawy osoba.
Miesiąc później policjanci jeszcze raz wnioskowali o postawienie zarzutów Piotrowi T. Na ten wniosek nawet nie dostali odpowiedzi.
Ucieczka do Kambodży?
Udało się po kilku kolejnych interwencjach, dopiero w październiku tego roku. Tym razem prokurator polecił funkcjonariuszom jak najszybciej "ustalić miejsce pobytu Piotra T. i wręczyć mu wezwanie do prokuratury".
Kilka dni temu kryminalni odkryli, że doradca przyleciał właśnie do Polski z Kambodży, gdzie mieszka od dłuższego czasu. Zdobyli informacje, że w stolicy pojawił się po to, by sfinalizować sprzedaż domu i ostatecznie przenieść się do tego azjatyckiego kraju. 21 października namierzyli go, gdy prowadził wykład o budowaniu wizerunku dla menadżerów jednej z firm ubezpieczeniowych.
Jak informowaliśmy w zeszłym tygodniu, pozwolili jednak Piotrowi T., by ten spokojnie dokończył wykład. W tym czasie jeden z uczestników szkolenia przeniósł rzeczy T. z zajmowanego przez niego pokoju do apartamentu prezesa firmy.
Późnym wieczorem, od ochrony hotelu odebrała je matka Piotra T. Wśród nich były także zagadkowe przedmioty, takie jak polska legitymacja policyjna, legitymacja stowarzyszenia International Police Cooperation, legitymacja rencistów i emerytów policyjnych, legitymacje Motocyklowego Stowarzyszenia Służb Mundurowych, a także odznaka w kształcie tej używanej przez agentów FBI i legitymacje organizacji pozarządowych, zajmujących się pomocą dzieciom z Kambodży.
Wśród rzeczy, które policjanci przeoczyli, był również laptop Piotra T. oraz kilka pamięci przenośnych.
Ten błąd stołeczni policjanci w kolejnych dniach starali się naprawić. Zdobyli nawet prokuratorski nakaz przeszukania w kancelarii adwokata reprezentującego Piotra T.
Ostatecznie - jak udało nam się ustalić - przedmioty te ostatecznie udało się pozyskać jako dowody w śledztwie. Przekazać miała je matka Piotra T.
- Policjanci, którzy pojawili się, by zatrzymać T., nie mieli prokuratorskiego postanowienia o przeszukaniu. Nawet jeśli popełnili błąd, to szybko go starali się naprawić - tłumaczy nam wysoki rangą oficer komendy głównej policji.
Sam doradca od 23 października znajduje się w areszcie tymczasowym. Sąd uznał, że istnieje obawa, iż ucieknie z kraju, a zgromadzone w śledztwie materiały uzasadniają podejrzenie, że posiadał i rozpowszechniał materiały pedofilskie.
Robert Zieliński, tvn24.pl