O tym, że 1 września przestanie działać Oddział Psychiatryczny dla Dzieci i Młodzieży w Uzdrowisku Konstancin, jako pierwsze poinformowało Radio TOK FM. My pisaliśmy o tym w piątek. Powodem jest odejście trzech psychiatrów, którzy do tej pory pracowali w oddziale. W rozmowie z "Faktami" TVN prezes zarządu Uzdrowiska Konstancin Zdrój Piotr Marczyk tłumaczył, że to nie kwestia pieniędzy: - Myślę, że to jest kwestia zmęczenia materiału. Dlatego że praca na oddziale stacjonarnym jest to praca z ciężkimi przypadkami, no i oczywiście w warunkach takich, że tych dzieci jest po prostu bardzo dużo - ocenił Marczyk.
Nie chodzi o "zmęczenie materiału"
Konstancin to jeden z trzech ośrodków w Warszawie i jej okolicach, który przyjmuje dzieci w kryzysie psychicznym - po próbach samobójczych czy z zaburzeniami odżywiania, które zagrażają ich życiu. Oprócz Konstancina, działa oddział w Instytucie Psychiatrii i Neurologii w Warszawie oraz Mazowieckie Centrum Neuropsychiatrii w Józefowie. Na oddziale w Konstancinie, który przyjmuje dzieci od. 14 do 18. roku życia, w NFZ zakontraktowanych jest 30 łóżek. Bywa jednak, że leży na nim ponad 50 pacjentów.
Tvn24.pl dotarł do pracowników oddziału. W anonimowej rozmowie z nami jeden z nich zdradza, że nie chodzi o "zmęczenie materiału", a o brak możliwości zapewnienia bezpieczeństwa zarówno pacjentom, jak i pracownikom. - Kiedy przez zbyt małą obsadę na oddziale dochodziło do sytuacji zagrażających życiu dzieci, słyszeliśmy, że problemem jesteśmy my i że jak jeszcze raz nie dopilnujemy pacjentów, sprawa wyląduje w prokuraturze. A trudno się rozdwoić, gdy zamiast 30 osób na oddziale jest ich 54! - zaczyna swoją opowieść pracownik oddziału psychiatrycznego dla dzieci i młodzieży.
"Każdy dyżur w takim miejscu jest jak siedzenie na bombie"
Typowy obraz dyżuru w Konstancinie? - Ponad 50 dzieci w wieku od 14 do 18, czyli praktycznie dorosłych, na oddziale przewidzianym dla 30 osób. Leżą na dostawkach, a raczej nie leżą, tylko rozmawiają, chodzą, próbują się uspokoić, a czasami - zrobić sobie krzywdę. To oddział, na który trafiają dzieci w kryzysie psychicznym, a więc po próbach samobójczych czy dokonujące samookaleczeń. Tylko garstka to osoby z głęboką schizofrenią czy upośledzeniem umysłowym. W większości młodzi dorośli, wymagający stałej uwagi. Część to dzieci z tak zwanych "dobrych domów", choć zaniedbane przez brak uwagi ze strony dorosłych. Zdarzają się też dzieci zaniedbane dosłownie, na przykład z domów dziecka, ale i młode osoby mające na koncie udział w przestępstwach. Łatwo zgadnąć, że w takim miejscu dzieci nawzajem się edukują, nie tylko, jak zrobić sobie krzywdę, ale też jak wnieść na oddział niebezpieczne przedmioty. Dlatego rewizja przy przyjęciu na oddział przypomina czasem tę więzienną. Niedawno jedna z pacjentek ukryła nóż w miejscu intymnym - opisuje pracownik oddziału.
- Każdy dyżur w takim miejscu jest jak siedzenie na bombie. Kiedy oddział jest przepełniony, dosłownie modlimy się, by nic się nie stało. Ktoś z nas siedzi przed monitorem, bo nie sposób jednocześnie być we wszystkich pomieszczeniach - 16 salach chorych, jednej obserwacyjnej zwykłej i dwóch obserwacyjnych ostrych, tak zwanych salach wyciszeń. Ktoś więc chodzi po salach, sprawdzając, czy nic się nie dzieje. Dzieci mają różne pomysły i nie sposób przewidzieć, co może się stać. Czasem wystarczy jedna osoba agresywna, by zdestabilizować pracę całego oddziału. Nie tylko dlatego, że my, jako personel, musimy uspokoić pacjenta w taki sposób, by nie zrobić krzywdy ani jemu, ani sobie, ani nikomu z pacjentów, ale dlatego, że taka sytuacja wpływa na innych chorych - relacjonuje.
"Wielokrotnie zdarzały się sytuacje na granicy bezpieczeństwa"
Dodaje, że sporą grupę pacjentów stanowią osoby, przeważnie dziewczynki, z zaburzeniami odżywiania, które wymagają stałego nadzoru. - Bywa, że jest ich kilka naraz. Wówczas jedna z pielęgniarek zaangażowana jest wyłącznie w nadzór nad nimi - kontroluje każdorazowe wyjścia do toalety, pilnując, by nie wymiotowały, czy towarzyszy im przy posiłkach. W przypadku osób z zaburzeniami odżywiania posiłki trwają do dwóch godzin, a pielęgniarki pilnują, czy dziewczyny nie ukrywają jedzenia w ubraniu, we włosach czy nie rozsmarowują w książkach. Anoreksji często towarzyszą myśli samobójcze, które nasilają się po posiłkach, więc po jedzeniu trzeba jeszcze baczniej obserwować chore - tłumaczy.
- Trudno mówić o bezpieczeństwie pacjentów, jeśli 50 osobami w poważnym stanie opiekuje się zaledwie garstka profesjonalistów: lekarz, trzy pielęgniarki (cztery w dniu ostrego dyżuru, ale jedna jest zawsze w izbie przyjęć) i dwóch - trzech sanitariuszy. To za mało na oddział z tyloma dziećmi w kryzysie psychicznym. Łatwo coś przeoczyć - przyznaje.
- Wielokrotnie zdarzały się sytuacje na granicy bezpieczeństwa, po których lądowaliśmy na dywaniku dyrekcji. Słyszeliśmy wówczas, że następnym razem sprawa wyląduje w prokuraturze, a na nas ciążyć będą poważne zarzuty. Na argumenty, że personel w składzie kilku osób został przewidziany dla 30, a nie ponad 50 osób, trudno było doczekać się reakcji. Aż wreszcie lekarze nie wytrzymali i zaczęli się zwalniać. I to pomimo całkiem niezłych stawek, jak na publiczną ochronę zdrowia. Sanitariusze i pielęgniarki też mogą zacząć się zwalniać, szczególnie że początek roku szkolnego to zawsze jeden z najbardziej intensywnych okresów, z największą liczbą przyjęć. Nie wiem, ile osób położono by nam na oddziale, 70 może 80 - pyta.
Dlaczego zdecydował się na rozmowę? - Żal mi dzieci. Konstancin jest jednym z trzech oddziałów psychiatrycznych na Mazowszu i od pacjentów wiemy, że uważany jest za najlepszy. Dzieci w kryzysie psychicznym na grupach w mediach społecznościowych wymieniają się informacjami, gdzie najlepiej trafić - do nas, na Sobieskiego, czy do Józefowa. I sprawdzają, kiedy dyżur pełnimy my. Nie chodzi, więc tylko o to, że dzieci z Mazowsza pozostaną bez opieki, bo pozostałe dwie placówki już dziś pękają w szwach, ale także o to, że stracą miejsce, w którym same chciały szukać pomocy - dodaje pracownik oddziału. I podkreśla, że cały personel nadzieje pokłada w Narodowym Funduszu Zdrowia i Ministerstwie Zdrowia, które zadeklarowało interwencję.
- Tak naprawdę jedyny sposób na przywrócenie pracy oddziału, to gwarancja zwiększenia liczby lekarzy, pielęgniarek i sanitariuszy. Bez tego nikt, na dłuższą metę, nie zdecyduje się tam pracować - uważa.
Jeśli doświadczasz problemów emocjonalnych i chciałbyś uzyskać poradę lub wsparcie, tutaj znajdziesz listę organizacji oferujących profesjonalną pomoc. 116 111 to całodobowy telefon zaufania dla dzieci i młodzieży.
Autorka/Autor: Karolina Kowalska
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock