Centralny po liftingu zasłonięty reklamami

Dworzec zniknął za reklamami / fot. Lech Marcinczak, tvnwarszawa.pl
Dworzec zniknął za reklamami / fot. Lech Marcinczak, tvnwarszawa.pl
Odświeżony kosztem 50 milionów złotych Dworzec Centralny zniknął. Zasłoniły go wielkoformatowe reklamy sklepu z odzieżą. W ten sposób dworzec ma zarabiać na swoje utrzymanie.

Gdy kolejarze skończyli "lifting" dworca, warszawiacy ze zdziwieniem odkrywali, że ten budynek ma swój urok. Rozświetlona bryła szklanej hali i czyste dachy robiły wrażenie. Zrobiło się wielkomiejsko.

Niestety, nie na długo. W piątek dworzec dosłownie zniknął za reklamami sklepu z ubraniami. To nie przechodnie oglądają budynek - teraz wielkie postacie z reklam patrzą na przechodniów. Zamiast wielkomiejskiej perspektywy, wróciło dziadostwo.

4 miliony piechotą nie chodzą

Na szczęście szczelne opakowanie wisieć będzie tylko przez miesiąc. Jak zapowiadają kolejarze, zarządca dworca dwa razy w roku, w grudniu i w czerwcu, w formie aukcji będzie sprzedawać prawo do ekspozycji jednej marki na wszystkich dostępnych nośnikach zewnętrznych i wewnętrznych.

W pozostałych miesiącach pod reklamy używana będzie tylko część powierzchni. - To wszystko za duże pieniądze - zapowiada Jacek Prześlug, szef spółki Dworzec Polski. I dodaje, że roczna wartość reklamowa dworca to cztery miliony złotych.

A pieniądze są potrzebne po to, żeby o odczyszczony z kilkudziesięcioletniego brudu dworzec utrzymać w czystości. - Centralny przynosi stratę i będzie tak przez kilka następnych lat - zauważą Prześluga.

Albo reklama, albo opłaty

Prześluga od dłuższego czasu walczy o wprowadzenie tak zwanej opłaty dworcowej, na wzór opłat lotniskowych, płaconych przez linie lotnicze. Linie kolejowe miałyby płacić spółce Dworzec Polski za każde zatrzymanie się na stacjach.

W piątek odniósł się do reklamy na swoim blogu.

- Dworzec wolny od reklam to obiekt, który musi zarobić na swoje utrzymanie z innych źródeł. Z jakich, jeśli każde zatrzymanie pociągu na tym dworcu to zatrzymanie... na koszt PKP SA? Moglibyśmy nie czyścić torowiska z 35-​letniej warstwy odchodów i moczu , ale wówczas byłoby to nie do zniesienia dla nosa. Moglibyśmy nie wpuszczać białoruskich wagonów z dymiącymi kominami, gdybyśmy mieli na to wpływ. Albo moglibyśmy żądać od przewoźników choćby złotówki za każdy zatrzymany pociąg z setek, które uruchamiają każdego dnia, ale nie ma do tego tytułu prawnego - pisał wcześniej na swoim blogu Prześluga.

ran/roody

Czytaj także: