Śledztwo w tej sprawie trwało ponad dwa i pół roku i zakończyło się w czwartek wysłaniem do sądu aktu oskarżenia przeciwko Piotrowi T. – najbardziej znanemu polskiemu doradcy do spraw wizerunku i doradcy politycznemu.
Policja po raz pierwszy weszła do domu T. na warszawskiej Białołęce w czerwcu 2015 roku. Akcja była częścią ogólnopolskiej operacji o kryptonimie "Rina". W 2014 roku niemieccy policjanci przekazali naszym kilkadziesiąt adresów IP, których użytkownicy mieli logować się na strony zawierające dziecięcą pornografię. Pod jednym z tych adresów mieszkał T.
Funkcjonariusze zabezpieczyli wówczas jego komputer i pendrive'y. Ale dopiero w październiku 2017 roku prokuratura zdecydowało o zatrzymaniu doradcy (zresztą w trakcie prowadzonego wykładu) i postawieniu mu zarzutów.
Dwie kategorie
Jest ich łącznie osiem. - Można je podzielić na dwie kategorie - mówi tvnwarszawa.pl Marcin Saduś, rzecznik Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga. – Pierwsza to pięć przestępstw popełnionych w latach 2014-2015, a polegających na posiadaniu w celu rozpowszechniania treści pornograficznych z udziałem małoletnich. Są to zarówno pliki wideo, jak i pliki graficzne, dwa z nich zawierają materiały pornograficzne z udziałem zwierząt. Łącznie około 50 gigabajtów. Druga to trzy przestępstwa polegające na posiadaniu takich plików na pendrive’ach w latach 2006-2017 w Polsce, ale też w innych krajach, m.in. w Kambodży – precyzuje Saduś.
Przestępstwa z pierwszej kategorii są zagrożone surowszą karą niż samo posiadanie. Można za to spędzić w więzieniu do 12 lat. Kluczowe jest tutaj sformułowanie "posiadanie w celu rozpowszechniania". Jak ustaliśmy, prokuratura nie ma dowodów na to, że Piotr T. przekazywał komuś pornograficzne filmy lub zdjęcia. Jednak zdaniem śledczych korzystał z sieci peer-to-peer, czyli ściągając samemu pliki, otwierał swoje zasoby dla innych użytkowników. Prokurator Saduś przyznaje, że orzecznictwo sądów w podobnych sprawach nie jest jednoznaczne. Niektóre uznają taki zarzut, inne nie.
Nie przyznaje się
Prokuratura opierała się przede wszystkim na opiniach biegłych informatyków, którzy badali komputer i pendrive’y Piotra T. Według naszych informacji w przypadku przynajmniej kilku zarzutów biegli nie znaleźli samych zdjęć, a jedynie ślady po nich.
Sam Piotr T. konsekwentnie nie przyznaje się do winy. Twierdzi, że treści pornograficzne z udziałem dzieci zostały mu przez kogoś podrzucone. - Podejrzany w toku śledztwa składał obszerne wyjaśnienia, niejednokrotnie je modyfikując - mówi Marcin Saduś.
Podobne śledztwo prokuratura prowadziła w sprawie doradcy politycznego przed dziesięcioma laty. Wówczas jednak zostało ono umorzone.
Tymochowicz
Tymochowicz
pm/b