Cześć wszystkim!
Przesyłam nowe wieści - już z pokładu Polonusa.
Wyjście ze Stanley planowane było na noc z piątku na sobotę, ale, niestety, pęknięta obudowa filtra oleju zrewidowała te plany. Naprawa trwa, liczymy, że za kilka godzin silnik będzie sprawny.
Poza tą naprawą, ostatnie dwa dni upłynęły nam na zakupach zaopatrzenia, transporcie zakupionych towarów na łódkę i sztauowaniu w bakistach. A raczej upychaniu gdzie się da. Sporo tego było, ale i tak musieliśmy się ograniczyć do podstawowych produktów - trochę ze względu na brak miejsca, ale bardziej ze względu na zabójcze ceny... :(
Udało się nam jednak wygospodarować trochę grosza i wynająć dwa samochody, którymi dokonaliśmy objazdu Falklandu Wschodniego. Przebyliśmy ponad 200 mil po kamienistych falklandzkich drogach wśród nieskończonych trawiastych równin urozmaiconych na horyzoncie skalistymi szczytami z gołoborzami na stokach. Co kilka - kilkanaście mil samotna farma lub osada. O niedawnym konflikcie z Argentyną nie pozwalają zapomnieć pola minowe, a nawet miejsca pamięci złożone z butów nieszczęśników, którzy na minę trafili...
"Falklands are british" czytam na płocie mieszkańca Stanley. I faktycznie, odnoszę wrażenie, że falklandczycy chyba na wszelki wypadek starają sie być tak bardzo brytyjscy jak tylko mogą...
Ogromna liczba Land Roverów potęguje jeszcze to odczucie. Żartujemy sobie, że na Falklandach skupiła się połowa światowego "pogłowia" Defenderów ;)
Niedostatek czasu i słaba łączność nie pozwala mi na szczegółowe opisy, ale naprawdę po tych paru dniach na brak wrażeń nie można narzekać.
Pomimo niewielkiej zwłoki mamy nadzieję odezwać się za jakiś tydzień - ze stacji polarnej im. H. Arctowskiego.
Pozdrawiam serdecznie,
Marcin