Najpierw Grecja, potem Portugalia, Irlandia, Włochy i Hiszpania. Kryzys zadłużenia w strefie euro rozprzestrzeniał się w 2011 r. szybciej niż zjadliwy wirus. Co gorsza niewiele wskazuje na to, że zakończył swój niszczycielski pochód. Zagrożona jest cała strefa euro i szerzej - Unia Europejska. Stosowana przez europejskich przywódców doraźne środki zapobiegawcze są nieskuteczne i wszystko wskazuje na to, że Europa będzie musiała gruntownie przebudować swoje fundamenty.
Gdy w 2008 r. sypał się globalny system finansowy, na ratunek upadającym bankom pośpieszyły rządy. Wydawało się wówczas, że nie ma bardziej stabilnych instytucji - to państwa były ostateczną instancją, do której w razie większych kłopotów zawsze można było zgłosić się o pomoc. W 2011 r. ten mit upadł. Okazało się, że zgniłe były nie tylko fundamenty, na których budowano rynki finansowe, ale także te, na których opierały się budżety państw.
W 2011 r. po raz kolejny potwierdziła się prosta reguła: nie można wydawać więcej niż się zarabia. Choć zna ją każdy, przez lata nie chcieli jej brać pod uwagę europejscy (i nie tylko) przywódcy. Budowali państwa dobrobytu, obsypując swoich obywateli przywilejami, ulgami i skracając ich czas pracy. W zamian otrzymywali poparcie w wyborach, ale jednocześnie pompowali gigantyczną, coraz trudniejszą do utrzymania bańkę długu.
Od Grecji do...?
Wreszcie musiała ona pęknąć i pękła - w Grecji. Gigantyczne zadłużenie (160 proc. PKB) i deficyt przy bardzo wolnym tempie wzrostu gospodarczego okazał się dla Aten nie do udźwignięcia. Choć grecka gospodarka nie stanowi dużej części gospodarki unijnej, na jej ratunek pospieszyły Komisja Europejska, Europejski Bank Centralny i Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Wszystko dlatego, że papiery dłużne Greków miały w swoich portfolio gigantyczne banki z Francji, Niemiec, Wielkiej Brytanii, dla których upadek Grecji oznaczałby ogromne straty.
Gdy wydawało się już, że kryzys uda sie opanować, zalewając grecką dziurę budżetową miliardami euro i narzucając Atenom dyscyplinę finansową (jako warunek udzielenia pomocy), wirus zaczął się rozprzestrzeniać. Najpierw w tarapatach znalazły się Portugalia i Irlandia. Musiały poprosić Brukselę o pomoc, ponieważ nie były w stanie obsłużyć swoich długów.
Potem strach padł na inne zadłużone po uszy kraje - Włochy i Hiszpanię. W ich przypadku sprawa była o tyle poważniejsza, że wspólnie odpowiadają za kilkadziesiąt procent PKB strefy euro, a nie jak w przypadku Grecji, Irlandii i Portugalii, kilka procent.
Oliwy do ognia dolewały agencje ratingowe, które raz po raz obniżały oceny wiarygodności kredytowej zadłużonych krajów, co sprawiało, że musiały one płacić za swój dług jeszcze więcej.
Szczyty ostatniej szansy
W obliczu nakręcającej się spirali zadłużenia, europejscy przywódcy uświadomili sobie, że zagrożone są już nie tylko poszczególne państwa, ale cała strefa euro. Do tej pory funkcjonował ona całkiem nieźle, choć stworzono ją nie bacząc na prawidła ekonomii, które mówiły, że unia walutowa w dłuższym okresie nie może funkcjonować bez unii fiskalnej. Kryzys udowodnił tę teorię. Działania Europejskiego Banku Centralnego nie mogły być skutecznie równocześnie na rynku grecki i niemieckim, ponieważ diametralnie się one od siebie różnią.
Dlatego przywódcy 27 państw UE postanowili działać. Swoją strategie walki z kryzysem ustalali na kolejnych szczytach w Brukseli. W 2011 r. było ich aż osiem, a niemal każdy był określany mianem "spotkania ostatniej szansy". Wreszcie w końcu października wydawało się, że koniec problemów jest blisko. Zdecydowano o zredukowaniu długu Grecji i podniesieniu wartości pomocy dla Aten oraz o zwiększeniu Europejskiego Funduszu Ratunkowego (EFSF). Politycy ogłosili sukces. (CZYTAJ WIĘCEJ O PAŹDZIERNIKOWYM SZCZYCIE) Przedwcześnie - już pod dwóch dniach rynki uznały te środki za niewystarczające i kontynuowały spadki.
Kryzys zmiata rządy
Brak zdecydowanych działań dał się też we znaki politykom. W listopadzie do dymisji musiał sie podać premier Grecji Jeorjos Papandreu. Nowym szefem rządu został Lukas Papademos.
Kryzys pozbawił władzy także włoskiego premiera Silvio Berlusconiego, który utracił większość w parlamencie. Zastąpił go Mario Monti.
W obliczu nieradzenia sobie z zapaścią gospodarczą ze stanowiskiem pożegnał się też premier Hiszpanii, Jose Luis Zapatero, który z kretesem przegrał wybory parlamentarne.
Pakt ostatniej szansy?
Ostatni z ratunkowych szczytów odbył się 8-9 grudnia i miał być pokazem jedności UE. Nie był. Z ustaleń wyłamała się Wielka Brytania, która nie zgodziła się na podpisanie nowego traktatu UE. Dlatego wynegocjowany międzyrządowy ''pakt fiskalny'' podpisze 26 państw – 17 krajów strefy euro i dziewięć innych, w tym Polska. Pakt zakłada m.in. ściślejszą kontrolę budżetów narodowych przez instytucje europejskie i automatyczne kary za nadmierny deficyt budżetowy. Unia monetarna ma zatem stać się wreszcie także unią fiskalną. (CZYTAJ WIĘCEJ O GRUDNIOWYM SZCZYCIE)
Nowe porozumienie ma zostać podpisane w marcu 2012 roku i zostać ratyfikowane do połowy przyszłego roku. Czy te terminy zostaną dotrzymane? Wątpliwości już się pojawiają. Jasne jest także, że pakt nie będzie lekiem na chorobę, na którą obecnie cierpi euroland, a jedynie szczepionką, która pozwoli mu uniknąć podobnych problemów w przyszłości. Jak pozbyć się obecnego schorzenia? Temu będzie zapewne poświęcony kolejny szczyt "ostatniej szansy". I choć europejscy przywódcy powtarzają, że utrzymanie wspólnej waluty jest ''historycznym obowiązkiem'', eksperci już opracowują scenariusze na wypadek rozpadu strefy euro.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: M.Baj/tvn24.pl (Reuters, APTN)