0 punktów w 10-stopniowej skali po narodzinach i utrzymujący się od tygodnia stan ciężki niemowlęcia - tak zakończył się poród w szpitalu w Pleszewie (woj. wielkopolskie). Matka dziecka twierdzi, że lekarze zbyt długo zwlekali z decyzją o cesarskim cięciu. Ale szpital nie ma sobie nic do zarzucenia. Ordynator oddziału położniczego zapewnia, że nie było wskazań medycznych, by operację przeprowadzić wcześniej.
"Chcielibyśmy zgłosić tragedię, która spotkała nas przez nieodpowiedzialnych i opieszałych lekarzy ze szpitala w Pleszewie w wyniku za późno przeprowadzonego cesarskiego cięcia. Niestety przypadek podobny do sytuacji bliźniąt z Włocławka z tą różnicą, że naszą córeczkę odratowano po ciężkiej reanimacji i została przewieziona do Kliniki Neonatologii w Poznaniu, gdzie znajduje się w stanie krytycznym z niedotlenieniem całego organizmu. Sprawę zgłosiliśmy do Prokuratury Rejonowej w Pleszewie" - napisała na Kontakt 24 Karolina Luterek.
"Dzieje się coś niedobrego z tętnem dziecka"
Ciężarna kobieta została przyjęta do szpitala w czwartek 16 stycznia. Zbliżał się termin porodu. - Miałam skurcze i rozwarcie 1 cm. W szpitalu lekarze określili je jako "bóle wstępne" i powiedzieli, że na sam poród trzeba jeszcze poczekać - relacjonuje Karolina Luterek. Jak dodaje, dzień później lekarze stwierdzili, że przyjście dziecka na świat trzeba przyśpieszyć.
- Otrzymałam lek, który miał przyśpieszyć poród i wywołać skurcze. Bóle jednak zamiast się nasilać, ustały. Poszłam spać, a w sobotę rano obudziłam się z olbrzymim bólem w krzyżu, nie były to jednak bóle porodowe - opowiada kobieta.
Skargi pacjentki zaalarmowały personel szpitala. - Wykonano KTG, czyli badanie akcji serca płodu. - Podczas drugiego badania lekarze stwierdzili, że coś niedobrego dzieje się z tętnem dziecka - mówi pani Karolina.
Zero punktów, zero nadziei
Lekarze, po zbadaniu pacjentki stwierdzili, że tętno dziecka jest ledwo wyczuwalne. Wtedy też zapadła decyzja o cesarskim cięciu. Na świat przyszła dziewczynka, Nadia.
Okazało się, że dziecko jest silnie niedotlenione. Zostało przewiezione do Kliniki Neonatologii w szpitalu przy ulicy Polnej w Poznaniu.
- Dziecko dostało 0 punktów na 10, czyli było praktycznie martwe. Nikt nie daje nam nadziei na to, że dziecko będzie żyło. Problem w tym, że tak się stało przy dziecku zdrowym przez okres całej ciąży. Tutaj nie ma przypadku, ktoś musiał tu zawinić - twierdzi Andrzej Luterek, ojciec pani Karoliny i dziadek dziecka.
- Chciałam być pod opieką mojego lekarza prowadzącego, który miał tam dyżury. Szpital w Pleszewie miał najlepsze opinie w regionie. Chcieliśmy, żeby ktoś się mną zaopiekował, żebyśmy byli w dobrych rękach. Teraz widać jak się nami zaopiekowali... Nie miałabym pretensji, gdyby w czasie ciąży były jakieś problemy czy komplikacje, ale nie było żadnych - zapewnia kobieta.
"Czułam jak wyszarpują mi dziecko z brzucha"
Pani Karolina czuje się przez personel szpitala zaniedbana. Uważa, że sam poród nie był dobrze zorganizowany.
- Po dwóch minutach od podania znieczulenia zrobiono mi cesarskie cięcie. Czułam jak wyszarpują mi dziecko z brzucha. Czułam też jak osuwają mi się nogi z łóżka. Nie przypięto mnie nawet pasami - relacjonuje i dodaje, że także po porodzie nie zajęto się nią we właściwy sposób.
- Byłam załamana i nieprzygotowana na cesarkę, ale psychologa zaproponowano mi dopiero w poniedziałek 20 stycznia. Również dopiero wtedy ordynator zapytał o stan mojego dziecka - opowiada.
"Dziecko nie reaguje na bodźce"
Tydzień po porodzie Nadia wciąż przebywa w poznańskim szpitalu.
- Dziecko jest już wybudzone ze śpiączki, ale nie reaguje na żadne bodźce. Lekarze nie mówią żadnych pozytywnych rzeczy. Twierdzą, że stan Nadii jest bardzo ciężki i trzeba się przygotować na wszystko - przytacza Karolina Luterek.
- 18 stycznia przyjęliśmy ze szpitala w Pleszewie dziecko w stanie ogólnym ciężkim. Lekarze cały czas walczą o jego zdrowie - potwierdza Lesław Ciesiółka, rzecznik Ginekologiczno-Położniczego Szpitala Klinicznego w Poznaniu.
"Wszystko przebiegało poprawnie"
Ordynator pleszewskiego twierdzi, że nic nie wskazywało na możliwe problemy z porodem.
- W Polsce nie ma cięć na życzenie, każde cesarskie cięcie jest poważną operacją, dla której muszą być konkretne wskazania. W opinii zespołu nie było takich wskazań w tym przypadku. Dopiero gdy doszło do niedotlenienia, taka decyzja została podjęta i w ciągu kilku minut zostało wykonane cesarskie cięcie - przekonuje dr n. med. Ryszard Bosacki, ordynator oddziału położniczo-ginekologicznego w Pleszewie. - Lekarz prowadzący to człowiek z wieloletnim doświadczeniem. Do każdego porodu podchodzi się w sposób indywidualny, nie ma też mowy o rutynie - zapewnia.
Sprawa w prokuraturze
Ojciec pani Karoliny złożył już w prokuraturze doniesienie o możliwości popełnienia przestępstwa.
- Przedstawił on zastrzeżenia do sposobu w jaki została udzielona pomoc medycznej w czasie pobytu córki w pleszewskim szpitalu. W związku z tym prokuratura zaczęła zabezpieczać dokumentację. Kolejne czynności zostaną przeprowadzone w przyszłym tygodniu i będą one zależne od rozwoju sytuacji - potwierdza Janusz Walczak, zastępca prokuratora okręgowego w Ostrowie Wielkopolskim.
Śmierć bliźniąt we Włocławku
To nie jedyny przypadek w ostatnich dniach, w którym lekarze oskarżani są o zbyt długie zwlekanie z cesarskim cięciem.
W nocy z 16 na 17 stycznia we włocławskim szpitalu zmarła para bliźniąt, jeszcze przed wykonaniem cesarskiego cięcia. Zabieg, zgodnie z zaleceniem ginekologa prowadzącego, miał być przeprowadzony w czwartek. Personel szpitala jednak poinformował ciężarną, że "cesarka" może zostać wykonana w piątek rano, gdyż niezbędna do przeprowadzenia operacji osoba, specjalista od USG, miała być na miejscu dopiero następnego dnia. Dzieci nie przeżyły nocy.
Wojewódzki Szpital Specjalistyczny m. bł. ks. Jerzego Popiełuszki we Włocławku oznajmił, że kobieta była pod właściwą opieką.
Zobacz materiał na temat wypadków we Włocławku:
Autor: kk/b / Źródło: TVN24 Poznań