Zaczyna się niemal jak klasyczna grypa, ale skończyć się może tragicznie - w najlepszym razie uszkodzeniem układu nerwowego albo ślepotą. W najgorszym - śmiercią. Nieznany albo mało znany u nas wirus Gorączki Zachodniego Nilu pojawia się tam, gdzie być go nie powinno i jest przenoszony przez komary. W USA zachorowało już ponad tysiąc osób, w Rosji kilka zmarło. Nawet w Polsce kilka lat temu wykryto taki przypadek.
Zaczęło się od gorączki, po kilku dniach pojawiły się kolejne, już bardziej niepojące objawy. - Obsypało mnie wysypką. Zaczęło się od stóp i szło w góre do ramion i twarzy - mówi Darla Keller.
Keller do szpitala zgłosiła się dopiero, gdy przestała widzieć na prawe oko. Lekarze zdiagozowali u niej Gorączkę Zachodniego Nilu. To choroba przenoszona przez komary.
Szybko się przenosi
Wirus Gorączki Zachodniego Nilu wykryty został pierwszy raz w Ugandzie. Kiedyś typowy prawie wyłącznie w Afryce i Azji, w Stanach Zjednoczonych pojawił się pierwszy raz w pod koniec lat 90.
W tym roku wykryto już ponad 1100 przypadków, zmarło 26 osób. Zaczęło się prawdopodobnie od importowanego komara. Te komary wirusem zaraziły wrony, które przekazały zarazki kąsającym je w USA komarom a one zaczęły zarażać ludzi. Pierwsze objawy gorączki zachodniego Nilu były podobne do wielu innych chorów: podniesiona temperatura ciała, uczucie zmęcznia, wymioty. Są tacy, którzy nigdy nie wracają do pełnej sprawności.
W Polsce za chłodno
Wirus atakuje nie tylko w Stanach Zjednoczonych, w tym roku jest też obecny w Rumunii i Grecji. W Rosji, tylko tego lata zachorowało ponad 120 osób, cztery osoby zmarły. Lekarze uspokajają - epidemia nam nie grozi. W Polsce wciąż jest na to za chłodno.
Autor: mn//kdj / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24