- Przyszli o 4:45. Salwa ze Szlezwiku-Holsztein, wchodzą antyterroryści, pod jednym łamie się drabina - tak barwnie były wiceprezydent Gliwic Andrzej Jarczewski relacjonował akcję ściągnięcia go z wieży gliwickiej radiostacji. Zapowiedział też, że teraz protestując przeciw samorządowym nieprawidłowościom częściej będzie używać... procy.
Andrzej Jarczewski konferencję prasową urządził pod tą samą wieżą gliwickiej radiostacji, na którą wdrapał się szóstego czerwca, i na której przesiedział dwa dni, zanim nie ściągnęli go stamtąd antyterroryści. Na głowie miał kask, na plecach większy plecak, z przodu – mniejszy, a w ręku jadowicie żółtą procę.
Bardzo poważne autorytety oceniają mój wyczyn nie jako eksces wariata, tylko element walki o naprawę Rzeczpospolitej Andrzej Jarczewski
Zademonstrował przy okazji dziennikarzom, że pokonanie dwumetrowej szklanej ściany chroniącej wieżę nie jest problemem, podobnie jak przerzucenie przez nią plecaka.
Obecność procy również wyjaśnił. – Teraz mam zamiar bardziej używać tego rodzaju broni. To jest broń słabych. Służy do tego, żeby od czasu do czasu w czyjeś oko strzelić i powiedzieć: źle się dzieje w państwie samorządowym – stwierdził Jarczewski.
"Salwa ze Szlezwiku-Holsztein, wchodzą antyterroryści"
Następnie z detalami opisał, jak pokonał ścianę i z małym plecakiem, w którym miał ładowarkę, chleb i wodę, wszedł na stumetrową wieżę. Na 30 metrze zrobił pierwszą bazę, cały czas utrzymując łączność z policją i mediami. - Potem wszedłem na 50 metrów, a dzięki starannej dokumentacji, którą robiłem jako pracownik, mogłem wybudować sobie szałas. Około 22 zjechała się policja i negocjatorzy. Usiłowano mi rozładować komórkę, abym nie miał kontaktu z mediami. Odłączyli mnie od zasilania i zablokowali kartę SIM – opisywał.
Były wiceprezydent Gliwic został ściągnięty z wieży po dwóch dniach. – Przyszli o 4:45. Salwa ze Szlezwiku-Holsztein, wchodzą antyterroryści, pod jednym łamie się drabina, ale dzielny chłopak dał sobie radę. Ten szałas, który zbudowałem, miał 40 cm wysokości, na tym stanął jeden z antyterrorystów i nie mogłem się ruszyć. Drugi usiadł od strony głowy i uniemożliwił mi jakikolwiek manewr. Bardzo profesjonalnie mnie skuli, z tyłu, mówiłem żeby z przodu, bo z tyłu źle mi się kojarzy, ale stwierdzili, że skucie tak groźnego przestępcy z tyłu może być niebezpieczne – relacjonował.
"Chciałem tylko zdobyć nowe doświadczenia"
Przez to, jak dodał, podczas spuszczania go na linie na dół obijał się o fragmenty konstrukcji. – Ale dzielnie mnie spuszczono na sam dół, potem przyjechał ambulans i zabrał mnie do wariatkowa na podstawie fałszywego zeznania, jakobym miał zamiar rzucić się z wieży. To oczywiście idiotyzm, nigdy takiego zamiaru nie miałem, chciałem tylko zdobyć nowe doświadczenia – wyjaśnił.
Swoją akcję ocenia jako sukces, choć jego główny postulat - przywrócenie go do pracy na stanowisku klucznika tejże radiostacji – nie został zrealizowany. – Bardzo poważne autorytety oceniają mój wyczyn nie jako eksces wariata, tylko element walki o naprawę Rzeczpospolitej – przekonywał.
Jarczewski od 2005 roku był pracownikiem gliwickiego muzeum. Został zwolniony w grudniu 2010 r. Powodem był konflikt z dyrektorem Grzegorzem Krawczykiem, którego, jak napisały "Gliwickie Nowiny", Jarczewski publicznie nazwał m.in. kulturalnym analfabetą i osobą niepiśmieną. Zarzucił mu też działanie na szkodę muzeum i mataczenie oraz stwierdził, że "postępowanie dyrektora w sprawach służbowych charakteryzuje się hipokryzją i łgarstwem".
Jarczewski był w latach 1994-2002 wiceprezydentem Gliwic. W 2007 roku został odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. W latach 80-tych związany ze śląską "Solidarnością". Jest autorem kilku książek. Prowadzi również stronę internetową, na której publikuje swoje prace i zdjęcia oraz wyraża swój protest przeciwko nieprawidłowościom w lokalnych strukturach władzy.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24