Matka półrocznej Magdy Katarzyna W. w ciągu ostatnich dwóch tygodni nie raz zmieniała swoją wersję wydarzeń z 24 stycznia. Czy ta najnowsza jest prawdziwa?
Pierwszą wersję Katarzyny W. usłyszeliśmy dzień po rzekomym zaginięciu dziecka. Przekazał ją ojciec Magdy, bo prokuratura w trosce o dobro śledztwa zabroniła matce ujawniania wizerunku. Według tej wersji Katarzyna W. idąc ze swojego mieszkania do rodziców, miała zostać napadnięta i ogłuszona przez nieznanego napastnika, a mała Madzia porwana.
- Pięć minut wcześniej z nią rozmawiałem, dzwoniła do mnie, że jeszcze nie doszła do rodziców, bo wcześniej wróciła się po pampersy - mówił 25 stycznia ojciec Magdy, Bartłomiej W.
Zmiana wersji wydarzeń
26 stycznia, dwa dni od zaginięcia dziecka, dzięki zeznaniom matki, głównym podejrzanym stał się mężczyzna w kurtce z kapturem. Wątpliwości śledczych wzbudził jednak brak znaczących obrażeń na głowie kobiety oraz brak świadków ataku. Kobieta tłumaczyła wtedy, że upadek na ziemię został zamortyzowany przez ciepłe ubrania, które miała na sobie. - Madziulka grzecznie spała w wózeczku, miała swoją pozytywkę na ramieniu, która jej grała, więc zatrzymałam wózek i odwróciłam się za siebie, za mną szedł mężczyzna - mówiła wtedy matka.
Jednak przegląd nagrań z monitoringu ulicznego i pytanie świadków nie wniosły nic do sprawy. Matka zaczęła natomiast zmieniać swoją wersję. Przestała mówić o uderzeniu w głowę, a raczej o tym, że nagle, z niewyjaśnionych przyczyn straciła przytomność. Tydzień po zaginięciu dziecka ojciec stwierdził, że jego żona nie pamięta uderzenia ani bólu, bo momentalnie straciła przytomność.
Najnowsza wersja
Do radykalnej zmiany wersji wydarzeń, którą przedstawiała Katarzyna W., doprowadziły działania Krzysztofa Rutkowskiego.
Według tej najnowszej wersji, 24 stycznia, po godzinie 17-tej rodzice z dzieckiem wyszli z mieszkania. Potem, około 100 metrów od domu rozstali się. Ojciec pojechał do swoich rodziców, Katarzyna W. miała z dzieckiem w wózku iść w kierunku ulicy Wesołej, do swojej matki. - Wiem, że wróciły do mieszkania i jak wchodziły po schodach, Madzia jeszcze żyła, (Katarzyna - red.) spotkała się z sąsiadką z parteru, sąsiadka śmiała się do Madzi - twierdzi ojciec dziecka.
W domu dziewczynka miała wypaść matce z rąk, uderzyć głową o próg i umrzeć. Wtedy Katarzyna W. miała zabrać dziecko i wyjść z domu. Po drodze miała zakopać ciało przy parku Żeromskiego, a następnie iść dalej, aż do miejsca, gdzie wcześniej twierdziła, że ją napadnięto. W tym czasie rozmawiała przez telefon z mężem - przynajmniej tak wynika z wcześniejszych relacji Bartłomieja W. Przejście całej trasy zajęło jej półtorej godziny - według ustaleń śledczych co najmniej 40 minut dłużej niż zajmuje to przeciętnie dorosłej osobie.
Źródło: tvn24