- Stan mężczyzny, który w piątek podpalił się przed kancelarią premiera jest ciężki, ale stabilny - poinformował w poniedziałek rzecznik Wojskowego Instytutu Medycznego płk Piotr Dąbrowiecki. Z kolei prokuratura wyjaśniająca sprawę przesłuchała już m.in. funkcjonariuszy BOR i policjantów. Ci pierwsi zostali odznaczeni za akcję. Zabezpieczone zostało też nagranie z monitoringu. Stan desperata nadal nie pozwala na jego przesłuchanie.
Stan mężczyzny, który w piątek podpalił się przed kancelarią premiera jest ciężki, ale stabilny rzecznik Wojskowego Instytutu Medycznego płk Piotr Dąbrowiecki
Podpalił się przed kancelarią
49-letni Andrzej Ż. podpalił się w piątek przed południem przy Łazienkach Królewskich, naprzeciwko kancelarii premiera. Mężczyzna prawdopodobnie najpierw oblał się rozpuszczalnikiem. Ogień ugasili kocami funkcjonariusze Biura Ochrony Rządu. Udzielili także mężczyźnie pierwszej pomocy i powiadomili pogotowie oraz policję. Na policję zadzwoniła też kobieta, która była świadkiem zdarzenia.
Przed podpaleniem Andrzej Ż. przykleił do jednej z ławek w parku list do Donalda Tuska. Drogą mailową rozesłał listy o podobnej treści, m.in. do kilku redakcji i innych polityków. Dotyczyły one m.in. domniemanej korupcji w jednym z urzędów skarbowych w Warszawie i korupcji w Polsce.
W piątek wieczorem premier spotkał się z lekarzami zajmującymi się niedoszłym samobójcą.
Szybki tryb
Także w piątek śledztwo w sprawie tragicznego zdarzenia wszczęła Prokuratura Rejonowa Warszawa - Śródmieście. Podstawą był artykuł 151 kodeksu karnego, zgodnie z którym osobie, która "namową lub przez udzielenie pomocy doprowadza człowieka do targnięcia się na własne życie", grozi od 3 miesięcy do 5 lat więzienia.
- Przesłuchani zostali już funkcjonariusze BOR, którzy byli na miejscu i pomagali mężczyźnie, oraz policjanci. Zabezpieczone zostały znalezione na miejscu przedmioty i nagranie z monitoringu - powiedziała rzeczniczka warszawskiej prokuratury okręgowej Monika Lewandowska. Jak dodała, ze względu na stan zdrowia nie udało się dotąd przesłuchać mężczyzny, który targnął się na swoje życie.
Kontrola w resorcie
Z kolei rzeczniczka prasowa resortu finansów Małgorzata Brzoza poinformowała PAP w poniedziałek, że Andrzej Ż. był zatrudniony w Urzędzie Skarbowym Warszawa-Praga na podstawie umowy na czas określony od 18 września 2007 r. do 30 września 2008 r. W styczniu 2008 r. poinformował Ministerstwo Finansów o nieprawidłowościach istniejących w tym Urzędzie.
- W efekcie tych informacji przeprowadzona została trwająca ponad dwa miesiące kontrola resortowa, która nie wykazała żadnych istotnych nieprawidłowości. W lipcu 2010 r. Prokuratura Rejonowa Warszawa Praga wystąpiła do Ministerstwa Finansów z prośbą o pisemną informację w tej sprawie - poinformowała rzeczniczka. Wyjaśniła, że postępowanie prokuratury związane było z doniesieniem dotyczącym popełnienia przestępstwa z art. 231 kk w Urzędzie Skarbowym Warszawa-Praga. Brzoza dodała, że w sierpniu 2010 r. Ministerstwo Finansów udzieliło prokuraturze odpowiedzi, a następnie przesłało kopie stosownych dokumentów, o które prokuratura występowała - w sumie 2 tomy akt.
Nagrody i podziękowania
W poniedziałek w siedzibie BOR nagrodzonych zostało sześciu funkcjonariuszy tej formacji, którzy brali udział w piątkowej akcji. Szef Biura gen. Marian Janicki dziękując im, podkreślał, że "swoim profesjonalnym działaniem" uratowali mężczyźnie życie. - Dziękuję za to, co zrobiliście. Jestem dumny, że mogę kierować formacją, która ma w swoich szeregach takich funkcjonariuszy jak wy - dodał.
Sami BOR-owcy mówili, że ich działanie było efektem "ludzkiego odruchu". - Wiedzieliśmy, że ten człowiek cierpi. Staraliśmy się pomóc mu jak najszybciej - mówił ppłk Leszek Czubała. Z kolei st. chorąży Wojciech Strużyński, który przeszedł przeszkolenie z zakresu ratownictwa medycznego, zaznaczył, że mężczyźnie pomogli w pierwszej kolejności dwaj funkcjonariusze, którzy pełnili służbę na zewnątrz. - Kiedy dobiegłem na miejsce, starałem się utrzymywać kontakt z rannym mężczyzną, tak by nie stracił przytomności. Reagował, ale nie mógł mówić - zaznaczył.
Sami BOR-owcy mówili, że ich działanie było efektem "ludzkiego odruchu". - Wiedzieliśmy, że ten człowiek cierpi. Staraliśmy się pomóc mu jak najszybciej - mówił ppłk Leszek Czubała. Z kolei st. chorąży Wojciech Strużyński, który przeszedł przeszkolenie z zakresu ratownictwa medycznego, zaznaczał, że mężczyźnie pomogli w pierwszej kolejności dwaj funkcjonariusze, którzy pełnili służbę na zewnątrz. - Kiedy dobiegłem na miejsce, starałem się utrzymywać kontakt z rannym mężczyzną, tak by nie stracił przytomności. Reagował, ale nie mógł mówić - zaznaczył.
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: PAP/Tomasz Gzell