Przedsiębiorca z Nowego Sącza amigdaliną "leczy" chorych na raka - ustalili reporterzy programu "Uwaga!" TVN. Problem w tym, że onkolodzy od lat nie pozostawiają na tej metodzie suchej nitki i twierdzą, że szkodzi ona pacjentom. Jednym z nich był 12-letni Boguś, który chorował na ostrą białaczkę limfoblastyczną - nowotwór w 90 procentach przypadków wyleczalny. Jego matka zdecydowała się na leczenie niekonwencjonalne syna. Chłopiec po kilku miesiącach zmarł.
Ryszard K. to przedsiębiorca z Nowego Sącza. Jest inżynierem mechanikiem. Od kilku lat prowadzi, w różnych miejscach, ośrodki, w których – jak twierdzi - leczy raka. Ostatni znajduje się w wynajmowanym domu w Piwnicznej.
W środku willi są zwykłe pokoje gościnne, brak jakiegokolwiek profesjonalnego sprzętu. "Leczenie" należy wziąć w cudzysłów, ponieważ podawana tam pacjentom substancja – amigdalina, zwana także witaminą B17 - nie ma najmniejszych właściwości terapeutycznych. Przeciwnie - ma negatywny wpływ na organizm. Według naukowców rozkłada się na trujący cyjanowodór.
Inżynier mechanik leczy raka
Właściciel ośrodka jest przekonany o skuteczności tej terapii.
- Mamy cały czas problem z walczeniem z przesądem, że to szkodzi. Rzeczywiście, w wyniku reakcji zachodzących w komórkach nowotworowych powstaje cyjanowodór i aldehyd benzoesowy, dwie bardzo silne trucizny, które na szczęście powstają tylko w tych komórkach, w zdrowych nie powstają – mówi na jednym z nagrań.
Z ustaleń reporterów programu "Uwaga!" TVN wynika, że ponad 80 procent osób, które były klientami jego ośrodków, już nie żyje.
- XIX-wieczna koncepcja zakładała, że cyjanowodór jest wchłaniany jako toksyna wybiórczo przez komórki nowotworowe. Jest to oczywiście nieprawdą, dlatego że chłoną to wszystkie komórki. To jest przeciwko chorym i, według mnie, jest to przestępstwo na poziomie przestępstwa, które powinno być ścigane z mocy prawa – uważa prof. dr hab. n. med. Cezary Szczylik, onkolog.
Amerykański Narodowy Instytut Raka rzetelnie przebadał amigdalinę na dużej grupie pacjentów. Efekty badań były druzgocące dla tej substancji.
- Wyniki były całkowicie negatywne. U około 90 proc. osób w trakcie leczenia obserwowano pogorszenie się stanu chorych, objawy niepożądane. Amigdalina, mimo że udowodniono, że to nie ma sensu, żyje nadal przez te kilkadziesiąt lat swoim życiem – dodaje prof. dr hab. n. med. Jacek Jassem, onkolog, radiolog.
Miał 90 proc. szans na wyzdrowienie
Jak się okazuje, potencjalni pacjenci są namawiani przez inżyniera mechanika do porzucenia chemioterapii. Nawet w sytuacji, gdy chodzi o dziecko. Reporterzy programu "Uwaga!" przeprowadzili prowokację dziennikarską, nagrywając spotkanie z mężczyzną. Umówili się na spotkanie, mówiąc, że szukają pomocy dla 12-letniego chłopca chorującego na nowotwór kości.
- Musimy pamiętać, że szpital nie popuści. Trzeba odwlekać chemię. Terapia trwa trzy tygodnie. To jest ta pierwsza faza u nas. Potem wraca się do domu i zaczyna się druga faza, która trwa co najmniej trzy miesiące. Przy zmianach w kościach to trzeba założyć, że to będzie przynajmniej dziewięć miesięcy trwało. Nawet do dwóch lat może być. I ta chemia będzie nam tu przeszkadzała - mówił Ryszard K. naszej reporterce, która pytała o terapię dla 12-letniego dziecka.
- Chemioterapia osłabia efekty tej terapii. Przecież chemioterapia nie leczy. Chemioterapia powoduje rozwój choroby nowotworowej – tłumaczył.
W tym właśnie wieku był Boguś, który trafił do ośrodka prowadzonego przez inżyniera mechanika Ryszarda K. Rodzice chłopca nie zaufali nauce. Chłopiec nie żyje.
- Boguś prawie rok temu trafił do naszej kliniki. Miał rozpoznaną chorobę nowotworową, ostrą białaczkę limfoblastyczną. Nowotwór, który u dzieci jest najczęstszą chorobą nowotworową. Wyleczalność sięga 90 procent. To jest jeden z lepiej leczących się nowotworów, jeśli chodzi o onkologię dziecięcą. To dziecko nie miało czynników bardzo złego rokowania, przyjechało do nas w stanie dobrym i rozpoczęło leczenie – opowiada prof. dr hab. n. med. Wojciech Młynarski, pediatra, onkolog, hematolog dziecięcy.
W 12. dobie, czyli na samym początku pierwszego cyklu chemioterapii, chłopiec został wypuszczony ze szpitala do domu. Na dwa dni. To standardowa procedura w sytuacji, gdy dziecko dobrze znosi terapię. Tak było w przypadku chłopca. Lekarze starają się, by mały pacjent mógł choć trochę przebywać w domu, z rodzicami.
- Widziałem ich wątpliwości, dotyczące również chemioterapii, że to leczenie jest obciążające, toksyczne. Oczywiście tak jest, o tym rozmawialiśmy od pierwszego dnia. Ale informowaliśmy, że wyleczalność za pomocą takiego postępowania terapeutycznego jest duża. Rodzice zabrali dziecko i nie pojawili się więcej na naszym oddziale – mówi prof. dr hab. n. med. Wojciech Młynarski, pediatra, onkolog, hematolog dziecięcy.
"Jego dusza nie chce żyć"
- Ojciec wziął go ze szpitala na przepustkę i nie wrócili. Wylądowali tutaj. A potem niestety podziało się tak, że w listopadzie poszedł z ojcem do lasu na grzyby, przeziębił się, bo buty przemoczył. No i jak się przeziębił, to posypało się wszystko i zmarł 15 lutego – tak śmierć Bogusia opisuje Ryszard K.
Z ustaleń reporterów programu "Uwaga!" wynika, że Boguś nie umarł dlatego, że się przeziębił. Zmarł, ponieważ nie był leczony.
Dlaczego rodzice zabrali go ze szpitala, pomimo sięgających 90 procent szans na przeżycie? Pewne światło na tę decyzje rzuca postać matki chłopca.
Kobieta zajmuje się hipnozą. Neguje oficjalną medycynę. Początkowo zgodziła się na rozmowę przed kamerą, potem odmówiła. Pozostało nam nagranie rozmowy telefonicznej. Decydujemy się na publikację, ponieważ wiemy, że kobieta może przekonywać do swoich poglądów inne chore osoby.
- Był leczony naturalnie. Ziołami, witaminą B17. Jestem terapeutą, więc troszeczkę więcej w tym temacie wiem. My wiedzieliśmy, że jego dusza nie chce już żyć. On miał przeżyć tyle. Dwa dni po swoich urodzinach odszedł. Ja nie mogę powiedzieć, że to nie działa, bo on nie żyje. To nie o to chodzi. Oni nie żyje, bo miał nie żyć. Po prostu. Miał odejść – uważa matka chłopca.
To, co mówi matka, nie do końca jest spójne. Próbowała przecież na swój sposób ratować syna. Wydała ogromne pieniądze na terapię, która w jej przekonaniu mogła zadziałać.
- 13 tysięcy, jeżeli nie zwiększymy dawki. Tu jest przewidziane 120 gramów, połowa dożylnie, połowa doustnie. W dniu przyjazdu zasada jest taka, że albo mamy pieniądze na koncie, albo gotówkę w ręce – powiedział w rozmowie z reporterami "Uwagi!" TVN Ryszard K.
Lekarze prosili o pomoc sąd
Pomimo poglądów rodziców, Boguś miał szanse na życie. Szpital - po tym, jak dziecko nie wróciło na oddział - skontaktował się z rodzicami. Ci powiedzieli, że dziecko kontynuuje chemioterapię w Monachium. Okazało się, że to nieprawda. Wówczas lekarze podjęli bardziej stanowcze kroki.
- Trzy razy występował szpital z pozwem przeciwko rodzicom, żeby rodzice oddali dzieciaka do leczenia. Sąd to oddalał, bo myśmy przedstawiali wyniki, że jest wszystko okej. No więc sąd uznawał, że jest leczony i to prawidłowo – opowiada Ryszard K.
- Jeśli ja jestem świadomy, że dziecko jest w stanie zagrożenia życia, to muszę poinformować odpowiednie organy, że takie dziecko się nie leczy. Dostałem informację z sądu, że leczy się w ośrodku medycyny niekonwencjonalnej. Przede wszystkim nie ma takich ośrodków, które mogą wyleczyć chorobę nowotworową za pomocą medycyny niekonwencjonalnej – tłumaczy mówi prof. dr hab. n. med. Wojciech Młynarski, pediatra, onkolog, hematolog dziecięcy.
Kurator sądowy był u rodziny trzykrotnie. Sąd najpierw uwierzył, że dziecko jest leczone w Niemczech choć szpital informował, że to kłamstwo. Następnie sąd nie zareagował na informację, że dziecko jest leczone niekonwencjonalnie.
Wreszcie sąd przyjął za dobrą monetę tłumaczenia lekarza internisty, pod opieką którego znalazł się później chłopiec.
- Do sądu wpłynęło pismo od opiekuna prawnego dziecka zawierające oświadczenie lekarskie od lekarza specjalisty chorób wewnętrznych, pod opieką którego chłopiec przebywał od 25 września – powiedziała Magdalena Kościarz, prezes Sądu Rejonowego w Wieluniu.
Druga część reportażu w programie "Uwaga!" w środę po "Faktach" w telewizji TVN.
Więcej materiałów na stronie programu "Uwaga" TVN.
Źródło: Uwaga TVN
Źródło zdjęcia głównego: Uwaga TVN