To pielęgniarka jest winna temu, że noworodek zadławił się smoczkiem - uznały władze łódzkiego szpitala, gdzie w piątek doszło do tragicznego wypadku. Podała dziecku smoczek bez ogranicznika, który trafił do przełyku niemowlęcia i spowodował zadławienie. Stan chłopca jest ciężki, ale stabilny.
Pielęgniarka zajmująca się noworodkiem w Wojewódzkim Specjalistycznym Szpitalu im. Madurowicza w Łodzi podała mu niewłaściwy smoczek - taki, jak przy butelkach do karmienia. Smoczek wpadł do gardła chłopczyka, który zaczął się dusić. Lekarzom udało się wydobyć go z przełyku noworodka, ale zabieg spowodował u dziecka obrażenia. Chłopczyk jest w śpiączce farmakologicznej. W poniedziałek na zostać z niej wybudzony.
Błąd pielęgniarki
Jak tłumaczy Jacek Marynowski, dyrektor szpitala, to incydentalne zdarzenie. - Chcemy uniknąć takich sytuacji w przyszłości - mówi. Dodaje, że pielęgniarka, która podała maluchowi niewłaściwy smoczek, to doświadczona pracownica.
Kobieta została zawieszona w wykonywaniu swoich obowiązków do czasu wyjaśnienia sprawy.
Sprawą zajęła się prokuratura, którą o zadławieniu dziecka powiadomił dziadek noworodka. Krzysztof Kopania z łódzkiej Prokuratury Okręgowej wyjaśnia, że pielęgniarce można będzie przedstawić zarzut narażenia na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Za to przestępstwo grozi kara do pięciu lat więzienia.
"Okłamano nas"
Rodzina chłopca jest zbulwersowana. - Od początku nas okłamywano, podano nam kilka wersji wydarzeń - twierdzi dziadek niemowlęcia.
Jak dotąd rodzice nie usłyszeli przeprosin ze strony szpitala.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24