- Marks się mylił: ilość nie przechodzi w jakość - mówi w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" szef MSZ Radosław Sikorski i zapowiada wielkie zmiany w polskiej służbie zagranicznej. Zlikwidowanych zostanie część ambasad i konsulatów, przestanie też istnieć Komitet Integracji Europejskiej. - Musimy zmienić mapę naszej obecności dyplomatycznej na świecie - mówi minister.
Jak wyjaśnia Sikorski, chodzi o to, by polskich placówek przybywało tam, gdzie są potrzebne, kosztem "miejsc mniej perspektywicznych". I tak powstaną konsulaty w Manchesterze i Islandii, bo tam pojawiły się ostatnio duże skupiska Polonii. Natomiast likwidacji ulegną ambasady w Urugwaju, Kongu i Zimbabwe oraz konsulaty w Casablance i jeden z trzech Brazylii. Zdaniem ministra, polskie interesy na tym nie ucierpią. - Nawet jeśli niektórym naszym pracownikom tęskno będzie za plażami w Rio de Janeiro - ironizuje Sikorski.
Jak uzasadnił, "można mieć wiele placówek z licznymi etatami, budynkami do administrowania i całą fasadą instytucjonalną dyplomacji, a jednocześnie nie prowadzić polityki zagranicznej".
To dziedzictwo po PRL
- Takie ministerstwo odziedziczyliśmy po PRL. I z tym dziedzictwem jeszcze się zmagamy - mówi minister. Jak argumentuje "długie trwanie komunizmu" widać np. po strukturze etatowej resortu spraw zagranicznych. W polskich placówkach dyplomatycznych na terenie dawnych krajów socjalistycznych, do dziś jest mnóstwo tzw. etatów miejscowych, które dają możliwość zatrudniania lokalnych pracowników. - Natomiast prawie żadnych takich etatów nie było w krajach kapitalistycznych, bo tam ludność była z definicji wroga - podkreśla minister. - Do niedawna ufaliśmy miejscowemu woźnemu w Moskwie, a nie dopuszczaliśmy myśli, aby sekretarką ambasadora w kraju Unii Europejskiej była osoba znająca miejscowe realia - dodał Sikorski.
A co na to prezydent?
Sikorski zapewnia, ze szanuje zdanie prezydenta, ale przypomina jednocześnie, że "tworzenie ambasad i konsulatów jest ewidentnie domeną rządu". - A gdy przyjdzie do nominacji czy odwołania ambasadora, to pan prezydent otrzyma odpowiednie wnioski i będzie mógł podjąć decyzję - mówi Sikorski. Jak dodaje, jednocześnie nie dopuszcza myśli, by "prezydent chciał utrudniać funkcjonowanie polskiej służby zagranicznej". - Ze swej strony zrobię wszystko, aby wypracować kompromis - obiecuje minister.
Nowe wyzwania
Szef dyplomacji przypomina w wywiadzie, że wchodzi w życie Traktat Lizboński. Niesie on ze sobą dwa skutki. - Po pierwsze każdy nasz obywatel będzie miał prawo zwrócić się o opiekę konsularną do ambasady dowolnego kraju Unii. Po drugie będzie tworzona służba zewnętrzna Unii Europejskiej, która też będzie reprezentowała Polskę w zakresie np. polityki handlowej. Do tej wspólnej służby zewnętrznej będziemy chcieli oddelegować 30-40 dyplomatów - zapowiada Sikorski.
Natomiast zlikwidowany ma zostać Komitet Integracji Europejskiej. Zdaniem ministra, jest to "zbędne kolektywne ciało, które za poprzedniej kadencji ani razu się nie zebrało. Natomiast Urząd Komitetu Integracji Europejskiej zostanie wcielony do MSZ.
Minister ujawnia, że aby przyciągnąć do MSZ nowych ludzi podniósł minimalne wynagrodzenie aplikanta w tym resorcie z 1800 do 3 tys. zł. Chciałby poza tym "wygospodarować środki na przykład na to, by bazowymi szkołami dla naszych dyplomatów były szkoły z zachodnimi językami wykładowymi: brytyjskie, amerykańskie, francuskie czy niemieckie".
Sikorski zapowiada też w wywiadzie, że Polska nadal będzie prowadzić "własną politykę historyczną, przypominać o polskich dokonaniach". Twierdzi także, że "nie ma potrzeby zamknięcia kwestii ewentualnych niemieckich roszczeń w formie dodatkowego traktatu", bo "obydwa rządy uważają, że żadne roszczenia nie istnieją".
Źródło: "Rzeczpospolita"
Źródło zdjęcia głównego: TVN24