Posłanka PiS Beata Kempa nie płakała na posiedzeniu komisji hazardowej z powodu rozmowy z przewodniczącym Mirosławem Sekułą, ale w związku ze swoimi problemami we własnej partii - twierdzi w rozmowie z "Polska The Times" sam Sekuła. Zastrzega jednak, że to tylko pogłoski. - Plotki te doszły do mnie z klubu parlamentarnego Prawa i Sprawiedliwości - mówi.
Według Sekuły, Kempa po spotkaniu z nim, kiedy to m.in. nie dało jej się uzyskać urlopu, miała też spotkanie w klubie PiS. I dopiero po nim przyszła na posiedzenie komisji hazardowej. - Podczas tego spotkania jej zabiegi o uzyskanie jakieś funkcji w partii albo klubie zostały skwitowane mocną krytyką, ponoć dlatego, że nie daje sobie rady w pracach komisji hazardowej - relacjonuje Sekuła.
- I ci, którzy mi te plotki przekazali, mówili: To wcale nie ty, tylko koledzy partyjni doprowadzili ją do płaczu, a ona później obciążyła tym ciebie - dodaje przewodniczący hazardowej komisji śledczej.
"Jedno, co powiedziałem mocno, to: do roboty"
Przewodniczący komisji przekonuje, że nie jest człowiekiem, który krzyczy na ludzi. - A jeśli pani zna przekazy telewizyjne z prac komisji, to wie, kto na kogo krzyczy: ja na poseł Kempę czy ona na mnie - mówi dziennikarce gazety.
Jak dodaje, na spotkaniu z nim posłanka Kempa i poseł Bartosz Arłukowicz z Lewicy po prostu nie uzyskali tego, po co przyszli. - Żądali ode mnie, abym wstrzymał prace komisji do 20 września. Oczywiście się na to nie zgodziłem. Jedno, co powiedziałem, być może za mocno, to: "do roboty." Jeśli w ogóle sformułowanie "do roboty" kogoś obraża, bo u nas na Śląsku nie obraża - powiedział.
Źródło: Polska The Times
Źródło zdjęcia głównego: PAP