Agnieszka i Marek z Poznania nie piją alkoholu, nie biją swoich dzieci. Są jednak biedni i żyją inaczej niż większość ludzi - jak mówi lekarz, który był przy narodzinach wszystkich ich potomków - "jak w dwuosobowej sekcie". Sąd odebrał im już czworo dzieci. Dwoje innych zmarło, a to, które urodziło się dwa tygodnie temu, też zostanie im odebrane. Czy słusznie?
Agnieszka i Marek zapewniają, że dają swoim dzieciom to, czego potrzebują najbardziej. - Dla nas najważniejsze w życiu są nasze dzieci i dawanie im miłości, poczucia bezpieczeństwa - zapewnia Agnieszka trzymając na rękach swojego dwutygodniowego synka, który nie jeszcze imienia.
O jego bezpieczeństwo poważnie martwi się też sąd. Dlatego uznał, że chłopiec z rodzicami zostać nie może. - Sąd wszczął postępowanie o pozbawienie władzy rodzicielskiej pani Agnieszki K. i umieścił dziecko w placówce opiekuńczo wychowawczej w trybie natychmiastowym - informuje Maria Prusinowska z Sądu Rejonowego w Poznaniu.
Wcześniej sąd postanowił o odebraniu matce praw do czworga dzieci.
Sami dla siebie
Wszystko zaczęło się osiem lat temu. Wychowywali wtedy dwie córki: trzyletnią i jednoroczną. Sąsiedzi zaalarmowali pomoc społeczną, że "rodzina dziwnie się zachowuje, dziwnie żyje, a ona jest jemu całkowicie podporządkowana".
- Chcieliśmy rozmawiać, nawiązać współpracę i przekonać się, czy potrzebują tej pomocy - wspomina Lidia Leońska z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej.
Agnieszka i Marek pomocy pracowników Ośrodka nie wpuścili, a pomocy nie przyjęli. Kiedy w 2005 roku ich trzecie i najmłodsze wtedy dziecko, Edith, zmarło na zapalenie płuc, kurator sądowy wszedł siłą i zabrał dwie najstarsze córki.
Lekarze twierdzą, że do zapalenia płuc dziecka doprowadziła matka, Agnieszka i Marek - że to wina lekarzy i policji. Przed domem postawili mały pomnik i zapalili znicz. Na pomniku są jeszcze dwa imiona. Herman zmarł w 2006 roku jako wcześniak, drugi syn o tym samym imieniu żyje i jest w rodzinie zastępczej. Podobnie jak szóste dziecko, które urodziło się w 2008 roku.
Gdzie jest granica?
Sami rodzice nic sobie do zarzucenia nie mają i twierdzą, że dzieciom zapewniają wszystko, co na "tym etapie" rozwoju jest im potrzebne". Sąd, który odbiera im dzieci twierdzi inaczej. - Mieszkają w nieogrzewanym domu, bez elektryczności i wody bieżącej, nie chcą niczyjej pomocy, a nie mają stałych źródeł utrzymania - wylicza argumenty sądu Maria Prusinowska.
Doktor Tomasz Sioda, ordynator oddziału noworodkowego Szpitala Wojewódzkiego w Poznaniu, opiekował się wszystkimi dziećmi Agnieszki i Marka. Zna ich od dziesięciu lat - Oni żyją jak w dwuosobowej sekcie, nie zgadzają się na spełnianie norm społecznych i poddawaniu się żadnej kontroli. Mają swój styl życia, który uważają, że powinno się uszanować - mówi.
Jak dodaje, nie działają przy tym na szkodę społeczną i wychowali dwoje pierwszych dzieci do piątego i trzeciego roku. - Bardzo sympatyczne dzieci - podkreśla dr Sioda. Zwraca uwagę na silne relacje między rodzicami i ich dziećmi.
Podobnie jak pracownicy opieki społecznej i sąd, ale te urzędy skupiają się również na stosunku Agnieszki do 20 lat starszego Marka. Określają go nawet jako uzależnienie, które ma być dla niej destrukcyjne. Dlatego próbowali parę rozdzielić. Bezskutecznie.
- Moim zdaniem to nie jest wystarczający powód, żeby odbierać dziecko matce - przekonuje dr Sioda.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24