Na Haiti wylecieli ze sprzętem, który zapewniał im samowystarczalność przez sześć dni. Do kraju wrócili, nie bez problemów, po dziewięciu. Polscy ratownicy kilka minut po godzinie 22 wylądowali w Warszawie. Lot, z dwoma międzylądowaniami, trwał ponad 21 godzin. - Będziemy długo dochodzili do siebie. Jesteśmy wykończeni - przyznawali.
O wielkim zmęczeniu ratowników mówił tuż po wylądowaniu młodszy brygadier Mariusz Feltynowski, dowódca naszej Ciężkiej Grupy Poszukiwawczo-Ratowniczej. Nie odpowiedział wprost, czy decyzja o ich powrocie do kraju była przedwczesna, ale zaznaczył, że "w ostatnich dwóch dobach żadna ekipa nie znalazła żywej osoby". Feltynowski nie chciał też komentować problemów technicznych rządowej maszyny. - Najważniejsze, że szczęśliwie dotarliśmy - stwierdził krótko. Dowódca podkreślił też, że pomimo kłopotów "warto było jechać". - Udzielaliśmy pomocy ratowniczej i medycznej. Udało się uczestniczyć w największej międzynarodowej operacji ratowniczej jak miała miejsce w historii - zaznaczał.
Jeden z ratowników, aspirant Marek Ściurka, wskazywał, że najwięcej problemów w pracy dostarczała pogoda. - Było bardzo gorąco, psy szybko się męczyły. Mój zaczął nawet zrzucać już zimową sierść - opowiadał. Dodał też, że rozmiar tragedii jaka dotknęła Haiti rzeczywiście jest ogromny. - Niesłychany chaos, bieda, wiele ciał leżących na ulicach. Będziemy długo dochodzili do siebie po tym, co tam zobaczyliśmy - mówił. Psychologowie już czekają na naszych ratowników. Niewykluczone bowiem, że teraz to oni będą potrzebować fachowej pomocy.
Kłopoty z dotarciem
Polski rząd o wysłaniu naszych ratowników na pomoc zniszczonemu przez trzęsienie ziemi Haiti zdecydował 14 stycznia. Następnego dnia na wyspę wylecieć miało 63 strażaków z 10 psami wyspecjalizowanymi w poszukiwaniu żywych osób pod gruzami i czterema tonami sprzętu. Ostatecznie na Haiti poleciało 54 ratowników. Dziewięciu (oraz trochę sprzętu i żywności) musiało zostać, bo rządowy TU-154 byłby za ciężki.
Problemy z samolotem nie skończyły się na warszawskim lotnisku. Gdy maszyna znalazła się nad stolicą Haiti Port-au-Prince nie dostała zgody na lądowanie i musiała polecieć z ratownikami do sąsiedniej Dominikany.
Polscy strażacy do Port-au-Prince dotarli drogą lądową po kilkudziesięciu godzinach podróży i od razu ruszyli na pomoc zrujnowanemu miastu. Początki były trudne. Podczas jednej z pierwszych akcji w pobliżu miejsca, gdzie pracowali Polacy padły strzały. Ratownicy zostali ewakuowani.
Ciężka pomoc
W następnych dniach polscy ratownicy razem z innymi grupami m.in. niemiecką przeszukiwali kolejne sektory na przedmieściach i pod stolicą Haiti Port-au-Prince. Przeszukiwania na przedmieściach zostały czasowo wstrzymane, ponieważ żołnierze z sił ONZ zapewniający ochronę grupom ratowniczym w tym rejonie zostali skierowani do rozdziału pomocy humanitarnej.
We wtorek polscy ratownicy przeszukiwali teren studenckiego kampusu położonego w centrum stolicy Haiti. Później zostali poproszeni o pomoc przez jedną z ekip, która próbowała dotrzeć do dwóch osób. Niestety, okazało się, że już nie żyją.
W środę rano na Haiti ponownie zatrzęsła się ziemia. Siłę wstrząsów oceniono na 6 stopni w skali Richtera. Epicentrum znajdowało się ok. 60 km na północny zachód od stolicy. Wstrząsy były odczuwalne w obozie w którym przebywali Polacy.
15 z nich razem z Niemcami i Brytyjczykami utworzyło tzw. grupę szybkiego reagowania i zostało wysłanych do miejscowości Petit Goave, która dotknięta została najsilniejszymi wstrząsami wtórnymi. Ratownicy zorganizowali tam punkt medyczny, w którym udzielili pierwszej pomocy 75 rannym.
Pozostali polscy ratownicy tego samego dnia przeszukiwali kolejne sektory na obszarze objętym przez ubiegłotygodniowe wstrząsy w tym teren szkoły w miejscowości położonej nieopodal Port-au-Prince. W nocy i w czwartek pomagali w rozładowaniu polskiego samolotu TU-154 z pomocą humanitarną dla mieszkańców Haiti.
W czwartek polska grupa prowadziła działania wspólnie z ratownikami angielskimi. W godzinach popołudniowych grupa ratowników z USA poprosiła Polaków o pomoc w przeszukaniu ich sektora. Do domu nasi ratownicy wylecieć mieli w sobotę.
Kłopoty z powrotem
Tego dnia nad ranem znów dotarła do nich jednak informacja o problemach polskiego samolotu, którym mieli wracać. Tu-154 miał awarię bloku sterowania podczas procedury startowej w Portoryko. Usterkę udało się usunąć po kilku godzinach.
Sytuacja w Port-au-Prince stawała się coraz bardziej napięta. Jak relacjonował reporter TVN Marcin Wrona, ostatniej nocy gościny polskim ratownikom udzielili Brytyjczycy, którzy pozwolili im przenocować w swoim obozie. - Wieczorem było dość ciężko, bowiem nie mieliśmy już ani wody, ani żywności. Wszystko zostało rozdane miejscowej ludności. Gdy okazało się, że samolotu nie będzie, nieco nas to zmartwiło, nieco zdenerwowało - opisywał.
Ppłk. Dariusz Sienkiewicz, szef sztabu 36. specjalnego pułku lotniczego i rzecznik straży pożarnej Paweł Frątczak uspokajali, podkreślając, że "polskim ratownikom niczego nie brakuje, a oni sami czują się dobrze".
Coraz więcej ofiar
Najsilniejsze od ponad 200 lat trzęsienie ziemi - o sile 7-7,3 stopnia nawiedziło Haiti 12 stycznia. Jak dotąd w tym regionie nastąpiło kilkadziesiąt wstrząsów wtórnych o sile 4,5 lub większej. W sobotę haitańska minister kultury i łączności Marie-Laurence Jocelyn Lassegue poinformowała, że zebrano zwłoki około 120 tysięcy ofiar, ale ostateczna liczba zabitych może być większa o dziesiątki tysięcy.
Źródło: tvn24.pl, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24