Napisałem: rekomenduję, ale nie rekomendowałem - bronił się podczas przesłuchania były asystent ministra sportu Marcin Rosół, tłumacząc dlaczego wysłał do resortu skarbu maila z rekomendacją córki Ryszarda Sobiesiaka do pracy w Totalizatorze Sportowym. Przekonywał, że parę tysięcy ludzi namierzyło go przez Naszą-Klasę i prosiło o pracę, ale nie mieli odpowiednich kwalifikacji.
Rosół - przez niektórych sejmowych śledczych określany jako człowiek-klucz w aferze - przyszedł na przesłuchanie z pełnomocnikiem. Starannie przygotowany, jak się mogło wydawać, bo przeszkolony wcześniej przez speców od wizerunku.
Ale już w trakcie wygłaszania oświadczenia mówił szybko, z lekkim zdenerwowaniem w głosie. Nad emocjami nie potrafił już kompletnie zapanować, kiedy posłowie zaczęli go przepytywać.
Rekomendacja? Rosół przeprasza
Gdy poseł Lewicy Bartosz Arłukowicz zapytał o jego pomoc dla córki biznesmena od hazardu Ryszarda Sobiesiaka - Magdaleny - w jej staraniach o pracę w zarządzie Totalizatorze Sportowym, Rosół zaczął się plątać w tym, co mówi. Poszło o maila, który wysłał z ministerialnej poczty do wiceministra skarbu Adama Leszkiewicza 26 czerwca 2009 r. Napisał w nim (cytował Arłukowicz), że Ministerstwo Sportu rekomenduje Sobiesiak do zarządu TS (według CBA biznesmen chciał wsadzić swoją córkę do TS, by lepiej kontrolować rynek hazardowy).
- Nie była rekomendowana, wysłałem maila z zapytaniem, czy ma kwalifikacje, czy ma szansę kandydować - tłumaczył. Ale Arłukowicz nie odpuszczał, przypominając że w mailu (komisja hazardowa ma go od prokuratury) użył słowa "rekomendacja". Zmieszany Rosół przyznał: - Mogłem użyć słów rekomendacja, przepraszam. Minister Drzewiecki nie wiedział o tym mailu. Nie chcę, żeby były wyciągane błędne wnioski.
Potem stwierdził, że po wysłaniu maila, rozmawiał z Leszkiewiczem. - Wyjaśniliśmy sobie, że nie chodzi o rekomendację. Powiedział (wiceminister skarbu - red.), że ma świetne kwalifikacje, niech kandyduje - relacjonował rozmowę Rosół. - Wiedziałem, że szuka pracy. Leszkiewicz powiedział mi o konkursie, mówił, że jeśli będę wiedział o kimś, kto ma dobre papiery, to żebym dał znać - tłumaczył pomysł z wysłaniem maila. Powtarzał jednak, że dokładnej nie pamięta jego treści.
Rosół z Sobiesiakiem na "ty"
Wtedy posłanka PiS Beata Kempa zgłosiła wniosek o przerwę, by Rosół mógł się zapoznać z treścią napisanego przez siebie maila. W jej czasie pojawiła się wątpliwość, czy świadek może zobaczyć list, bo jest to dokument dostarczony przez prokuraturę. Komisyjni eksperci - zastrzegając, że nie znają się na prawie karnym - zwrócili uwagę, że nie można upubliczniać materiałów ze śledztwa.
Posłowie od hazardu postanowili rozstrzygnąć tę kwestię u źródła i w czasie kolejnej przerwy w przesłuchaniu zadzwonić do prokuratury. Ta zgodziła się, pod warunkiem, że sejmowi śledczy okażą Rosołowi maila w miejscu jego przechowywania. Tak też się stało.
A Rosół już na wznowionym posiedzeniu zaczął się tłumaczyć z rekomendacji dla Sobiesiak. W tym celu odczytał sejmowym śledczym definicję "rekomendacji" ze słownika języka polskiego. - To wystawienie komuś pochlebnego świadectwa i tak to rozumiem - powiedział. I przyznał, że dopisanie, iż to rekomendacja Ministerstwa Sportu było bezsensowne.
Jaki cel pan chciał osiągnąć? - dopytywała Kempa. - Żeby Leszkiewicz powiedział, że ma świetne papiery, niech kandyduje - odpowiedział Rosół.
Poseł Arłukowicz dopytywał, dlaczego zainteresował się akurat CV córki Sobiesiaka, skoro tysiące ludzi w Polsce szuka pracy. - Wiem, bo te parę tysięcy ludzi pisało do mnie maile. Namierzyli mnie np. przez Naszą-Klasę koledzy z podstawówki, z Zabrza - powiedział Rosół.
Arłukowicz dopytywał, czy przesłał ich maile do resortu skarbu. - Nie, bo wiceminister Leszkiewicz zadzwonił do mnie z pytaniem, czy znam osobę o odpowiednich kwalifikacjach, a nie wszyscy moi znajomi takie mają - stwierdził.
- Czyli te wszystkie osoby z Naszej-Klasy miały gorsze CV niż pani Sobiesiak - dociekał Arłukowicz. - Nie oceniałem ich, wysłałem CV (Sobiesiak - red.) do wiceministra Leszkiewicza - bronił się Rosół. - To dlaczego wysłał pan CV Sobiesiak - nie ustępował poseł Lewicy. - Żeby pan Leszkiewicz ocenił, był jeden konkurs i tylko o nim wiedziałem - odpowiedział Rosół. Zapewnił, że nie interweniował w komisji konkursowej TS.
Jak byłem przesłuchiwany przez CBA to źle umiejscowiłem niektóre wydarzenia w czasie. Ale dzięki temu przesłuchaniu i doniesieniom medialnym, w których przewija się moje nazwisko, odświeżyłem sobie pamięć mr
Nieścisłości w zeznaniach
Wcześniej, gdy Rosół odpowiadał na pytania posłów, minął się prawdą. Twierdził, że kiedy 17-18 sierpnia 2009 r. rozmawiał z ówczesnym ministrem sportu Mirosławem Drzewieckim o pracy dla Sobiesiak w Totalizatorze Sportowym, nie wiedział, że złożyła już aplikację. Drzewiecki zeznał jednak co innego: że to Rosół powiedział mu o aplikacji, a on zareagował: to głupi pomysł (Rosół zeznał, że Sobiesiak kilkakrotnie dzwonił do niego ws. pracy dla córki i dlatego powiedział mu o konkursie w TS).
Potem dopytywany przez posła PO Jarosława Urbaniaka prostował: W rozmowie z ministrem Drzewieckim mówiłem, że pani Sobiesiak albo złoży, albo złożyła aplikację. Minister mógł zapamiętać: że złożyła.
Rosół prostował także informacje na temat byłego doradcy TS Marka Przybyłowicza. Najpierw oświadczył, że go nie zna, potem, iż spotkał się z nim raz, kiedy nie mógł tego zrobić minister Drzewiecki. Ale nie rozmawiali wtedy o TS, tylko tenisie stołowym.
Przyłapany przez śledczych na innych nieścisłościach, stwierdził, że "jak był przesłuchiwany przez CBA, to źle umiejscowił niektóre wydarzenia w czasie". Ale dzięki m.in. "temu przesłuchaniu i doniesieniom medialnym, w których przewija się jego nazwisko, odświeża sobie pamięć".
"Nie miałem nic wspólnego z ustawą"...
Zanim rozpoczęło się przesłuchanie, Rosół wygłosił przygotowane wcześniej oświadczenie. Poruszył w nim wszystkie wątki z afery hazardowej, jakie przewinęły się w mediach i w przesłuchaniach komisji hazardowej: od przecieku z akcji CBA poprzez ustawę hazardową aż do interesów biznesmena od hazardu Ryszarda Sobiesiaka i pracy dla jego córki w Totalizatorze Sportowym. Wszystkim doniesieniom na ten temat i zeznaniom byłego szefa CBA Mariusza Kamińskiego przed komisją hazardową konsekwentnie zaprzeczył.
Mam 31 lat, jest u progu kariery, a po wpisaniu mojego nazwiska w wyszukiwarce internetowej, pojawiają się określenia "aferzysta", "przestępca", "oskarżony". Źle się z tym czuję. Pokazuje się mnie jako przykład zepsucia młodego pokolenia. Nie zgadzam się na to Marcin Rosół
Potem odciął się też od jakichkolwiek wpływów na prace legislacyjne nad ustawą hazardową. - Nie leżało to w zakresie moich obowiązków - przekonywał Rosół. Utrzymywał też, że na początku w ogóle nie wiedział o co chodzi z dopłatami od gier nieobjętych monopolem państwa.
Dowodził, że zamieszanie, jakie z nimi wynikło (minister sportu raz z nich rezygnował, innym razem nakazał przywrócić) wywołał resort finansów. I to tam powstał błąd. - Nie mógł nie wiedzieć, że za całość finansowania Euro 2012 odpowiada budżet państwa. Dopłaty nie mogły być źródłem finansowania - przekonywał Rosół.
I podkreślił, że pismo Drzewieckiego z 30 czerwca 2009 r., w którym powiadamia o tym, że dopłaty są niepotrzebne, nie było niczym nadzwyczajnym (pismo o wykreślenie dopłat zostało wysłane do wiceministra finansów Jacka Kapicy, pieniądze z dopłat miały iść na inwestycje sportowe, według CBA na ich zablokowaniu zależało biznesmenom z branży hazardowej - Ryszardowi Sobiesiakowi i Janowi Koskowi - którzy lobbowali w tej sprawie u Drzewieckiego i ówczesnego szefa klubu PO Zbigniewa Chlebowskiego).
"... ani z przeciekiem"
Nie byłem źródłem ani ogniwem przecieku. Nie przekazywałem żadnych informacji z akcji CBA, bo ich nie posiadałem Marcin Rosół
- Nie byłem źródłem ani ogniwem przecieku. Nie przekazywałem żadnych informacji z akcji CBA, bo ich nie posiadałem - zapewnił. - Nie ma żadnego związku między spotkaniem Mariusza Kamińskiego z Donaldem Tuskiem 14 sierpnia 2009 r., a wycofaniem się Magdaleny Sobiesiak z konkursu. To burzy całą misternie zrobioną intrygę. Poziom dedukcji (Kamińskiego - red.) jest marny - dodał.
Rosół potwierdził wersję spotkania z "Pędzącego Królika", jaką zeznając przed komisją śledczą zaprezentowała córka Sobiesiaka. Przekonywał, że w rozmowie z nią nawet słowem nie wspomniał o akcji CBA, bo nie miał wówczas takiej wiedzy. Ostrzegał ją tylko przed donosami ze strony byłego doradcy TS Marka Przybyłowicza, którymi będzie zatruwał życie jej, jemu i ministrowi Drzewieckiemu. Przyznał, że nazwał wtedy Przybyłowicza: " to skrzyżowanie CBA i KGB".
- Nie żądałem wycofania się z konkursu, opisałem tylko zagrożenia - powiedział. I stwierdził, że Kamiński nie ma żadnych dowodów na jego rzekomo nerwowe ruchy związane z tą sprawą (miał wydzwaniać do resortu skarbu, by wycofać kandydaturę Sobiesiak).
Przekonywał, że to, co mówił na jego temat Kamiński, godzi w jego dobre imię. I nie pozostawi tego bez echa, sprawa oprze się o sąd. Potem dowodził, że były szef CBA kłamał. - Patrząc w sufit snuł haniebne hipotezy, niektóre wydarzenia pominął, a niektóre zmanipulował - stwierdził Rosół. - Użył mnie jako pionka, który nie ma nazwiska, pracy, rodziny, którego można bezkarnie pomówić i oczernić, by zdyskredytować polityków PO i prowadzić rozgrywki z demokratycznie wybranym rządem - ocenił.
Jego zdaniem, w wyniku akcji CBA jeden z najlepszych ministrów w rządzie (Drzewiecki) został zmuszony do odejścia w niesławie.
"Nie pomagałem Sobiesiakowi w interesach"
Odniósł się też do zeznań Kamińskiego, iż miał załatwić w Ministerstwie Środowiska zezwolenie na wylesienie gruntów w Zieleńcu, na których firma Sobiesiaka zbudowała wyciąg narciarski (zaczął on działać w grudniu 2008 r., choć zgodnie z prawem o pozwolenie na budowę Sobiesiak mógł wystąpić dopiero w marcu 2009 roku).
Przyznał, że poznał Sobiesiaka we wrześniu 2008 r., kiedy był z ministrem Drzewieckim na otwarciu boiska "Orlik" w Małopolsce, a dokładniej w Gdowie. Później wspólnie zjedli kolację w jednym z krakowskich hoteli.
I w tej kwestii pojawiły się rozbieżności. Drzewiecki zeznał przed komisją hazardową, że nie zapraszał Sobiesiaka, tylko ten jako były piłkarz interesował się "Orlikami", i że w hotelu dosiadł się do stolika. Rosół zeznał, że Sobiesiak w ogóle nie interesował się "Orlikami" a dwa-trzy dni przed spotkaniem inny współpracownik Drzewieckiego powiedział mu, że "pewien znajomy ministra chce się spotkać" i pyta, w którym hotelu się zatrzymają, a kiedy zeszli na kolację, biznesmen już na nich czekał.
Sobiesiak - jak powiedział Rosół - przedstawił się jako biznesmen związany z branżą hotelowo-turystyczną i poinformował, że z winy urzędników jego inwestycja związana z wyciągiem narciarskim nie może być otwarta przed sezonem.
- Powiedziałem, że nie znam sprawy. Przekazałem mu swoją wizytówkę i poinformowałem, aby zwrócił się do mnie po powrocie do Warszawy - relacjonował Rosół.
Przekonywał, że prośbę Sobiesiaka, by zorientować się, co się dzieje z decyzją resortu środowiska, uznał za interwencję normalnego obywatela, każdego innego petenta, który nie może uzyskać informacji od urzędu centralnego.
Użył mnie (Mariusz Kamiński) jako pionka, który nie ma nazwiska, pracy, rodziny, którego można bezkarnie pomówić i oczernić, by zdyskredytować polityków PO, i prowadzić rozgrywki z demokratycznie wybranym rządem Marcin Rosół
- Żadnej decyzji nie załatwiałem. Nie wymuszałem na nikim jej wydania. Mariusz Kamiński nie wykazuje z kim miałbym współpracować w Ministerstwie Środowiska, z kim miałbym to załatwić - stwierdził. Zapewnił też - już odpowiadając na pytania sejmowych śledczych - że minister Drzewiecki nie nakazywał mu, by zainteresował się problemami Sobiesiaka.
Przyznał, że biznesmen od hazardu zwrócił się do niego jeszcze w innej sprawie dotyczącej kontroli z Ministerstwa Infrastruktury, która miała potwierdzić konserwację i dopuszczenie wyciągu do użytku. - Decyzja czekała do odbioru. Przekierowałem pana Sobiesiaka do Ministerstwa Infrastruktury - zapewniał Rosół
Potem wytłumaczył się z pobytu w ośrodku biznesmena w Zieleńcu, za który - jak zapewniał - zapłacił sam i nie była to żadna forma łapówki. - To prawda, że Sobiesiak zaprosił mnie do Zieleńca, ale tylko po to, by pochwalić się kompleksem - mówił Rosół.
A potem zapewniał, że nie zajmował się interesami Ryszarda Sobiesiaka. Nie interweniował też w jego imieniu ws. ustawy hazardowej, bo z tą branżą nie miał nigdy nic wspólnego. - Nigdy nie byłem w kasynie. Nigdy w życiu nie pociągnąłem za wajchę jednorękiego bandyty - stwierdził.
Zapewnił też, że nie pomagał Sobiesiakowi ws. przetargu na lokalu na warszawskim Żoliborzu przy ulicy Mickiewicza. Przyznał jedynie, że w kwietniu lub w maju 2009 r. biznesmen zwrócił się do niego o sprawdzenie, czy to prawda, że przetarg może być "ustawiony pod jakiegoś oferenta".
- Zdziwiłem się tą informacją, bo wszystkie przetargi ogłaszane są na stronach internetowych publicznych serwerów. Niemniej wykonałem do przewodniczącego rady dzielnicy (Żoliborz - red.) jeden telefon z pytaniem, czy przetarg jest już ogłoszony i czy wszystko jest w porządku, ponieważ mam sygnał, że są jakieś nieprawidłowości - relacjonował Rosół.
- Dowiedziałem się - kontynuował - że przetarg będzie dopiero ogłoszony, a informacja o nim będzie dostępna w internecie i że "wszystkie procedury będą dochowane".
Rosół zapewniał, że potem powiedział jedynie Sobiesiakowi, żeby "zainwestował w człowieka, którego posadzi przed komputerem" i który przypilnuje terminu ogłoszenia i samego przetargu.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24