Juz po raz drugi nie udało się rozpocząć procesu oskarżonych o szantażowanie senatora PO Krzysztofa Piesiewicza. Tym razem w sądzie nie stawiła się jedna z oskarżonych - przesłała zaświadczenie o chorobie. Rozprawę odroczono do 29 września.
Akt oskarżenia wobec Joanny D., Haliny S. i Zbigniewa Sz. wpłynął do sądu w marcu. W czerwcu, gdy Sąd Rejonowy w Warszawie próbował rozpocząć proces, okazało się, że jeden z oskarżonych nie otrzymał aktu oskarżenia i nie ma obrońcy, a powinien go mieć - sąd wyznaczył mu więc adwokata z urzędu. Sprawę odroczono do 25 sierpnia.
W środę kolejna próba rozpoczęcia procesu zakończyła się fiaskiem. W sądzie nie stawiła się oskarżona Halina S. - Przesłała zaświadczenie lekarskie o chorobie. Sąd ją usprawiedliwił i odroczył sprawę na 29 września - powiedział mec. Czesław Jaworski, który reprezentuje przed sądem Piesiewicza, mającego w tym procesie status oskarżyciela posiłkowego. Sam Piesiewicz nie pojawił się na rozprawie - nie ma takiego obowiązku. W przyszłości będzie musiał stawić się na przesłuchanie jako pokrzywdzony.
Proces niejawny
- Jestem niewinny, nie mam nic do powiedzenia - mówił w czerwcu przed salą rozpraw jeden z oskarżonych, Zbigniew Sz. W ostatnich tygodniach dziennikarze zauważyli, że ten mężczyzna często pojawiał się między protestującymi przeciwko przeniesieniu krzyża sprzed Pałacu Prezydenckiego.
Proces nie będzie jawny. Sąd uznał, że sprawa dotyczy spraw obyczajowych, których ujawnienie "może naruszyć ważny interes prywatny".
Szantaż kontrowersyjnymi taśmami
W grudniu 2009 roku "Super Express" ujawnił na swej stronie internetowej film z udziałem ubranego w sukienkę Piesiewicza, nagrany w jego mieszkaniu przez Joannę D. Film, na którym słychać wulgarne komentarze kobiety, miał być dowodem, że senator posiadał i zażywał narkotyki. Piesiewicz zaprzeczył, by zażywał narkotyki. Twierdził, że nie była to kokaina, ale sproszkowane lekarstwa.
Zarazem przyznał, że zdarzało mu się zażywać narkotyki, ale wiele lat wcześniej. Mówił, że Joannę D., od której zaczął się szantaż, poznał przypadkowo pod hotelem i kilka razy się z nią spotkał.
Spotkanie Piesiewicza z Joanną D. i striptizerką Joanną S. nagrano rok wcześniej we wrześniu, a potem kilka razy "odsprzedawano" politykowi kompromitujące taśmy. Według mediów, w sumie senator miał zapłacić za nagrania ponad 550 tys. zł.
Oskarżonym grożą trzy lata więzienia
Senator na początku nie chciał ścigania szantażystów, a śledztwo w sprawie szantażu początkowo umorzono. W 2009 r. Halina S., znajoma Joanny D., zadzwoniła jednak za wiedzą tej pierwszej do Piesiewicza, mówiąc, że pies "wygrzebał z ziemi płyty z nagraniami", na których opakowaniu miał być numer jego komórki. Za niemal 40 tys. zł Piesiewicz "odkupił" od niej taśmy.
Szantażyści ponownie zażądali jednak pieniędzy, zagrozili też upublicznieniem nagrań. Wówczas senator zawiadomił prokuraturę, która przygotowała zasadzkę. W listopadzie 2009 r. zatrzymano osoby wskazane przez Piesiewicza. Zarzuty wobec oskarżonych dotyczą zmuszania Piesiewicza do "określonego zachowania" w zamian za nieujawnianie kompromitujących go materiałów. Grozi za to do trzech lat więzienia.
Immunitetu nie zabrali
Kilka dni przed oskarżeniem trójki szantażystów, umorzono odrębne śledztwo wobec Piesiewicza. Prokuratura zamierzała zarzucić mu przestępstwa posiadania kokainy i nakłaniania innych osób do jej zażycia.
W lutym br. Senat nie zgodził się jednak na uchylenie mu immunitetu - bez czego nie można było postawić mu zarzutu. Wcześniej wniosek prokuratury negatywnie zaopiniowała senacka komisja regulaminowa. Jej członkowie argumentowali, że jest on przedwczesny. Początkowo Piesiewicz sam zrzekł się immunitetu, ale po analizie prawnej wycofał zgodę i pozostawił decyzję Izbie. - Media wyrządziły panu Piesiewiczowi ogromną krzywdę - mówił jeden z pełnomocników senatora, mec. Krzysztof Stępiński.
Źródło: PAP, TVN24