- Jako emerytowani górnicy zrzeszeni w Bractwie Gwarków czekamy od miesiąca przy światełku nadziei - mówił w TVN24 Lucjan Czerny z górnośląskiego Bractwa Gwarków, komentując akcję wydobycia górników z chilijskiej kopalni. Podkreślił jednak, że oczekiwanie przebiegało w nerwowej atmosferze.
Tuż po katastrofie w chilijskiej kopalni eksperci dawali dwuprocentową szansę na uratowanie zasypanych górników. Przeżyli wszyscy. Po ponad dwóch miesiącach górnicy wychodzą na powierzchnię ziemi.
- Cały czas byliśmy pełni pokory jako brać górnicza, bo wiedzieliśmy, że gdyby tam się zdarzył jeden przykry temat, że ktoś umiera, jeżeli by nastała choroba psychiczna, to to się udziela w grupie i trzeba dużej siły i determinacji - powiedział Lucjan Czerny.
Światło nadziei
Czerny opowiadał też o światełku nadziei zapalonym w kaplicy świętej Barbary na terenie byłej kopalni Gotwald w Katowicach, przy którym czuwali członkowie Bractwa Gwarków modląc się za górników.
- To było coś cudownego, kiedy dowiedzieliśmy się po 17 dniach, że sygnał od górników z dołu jest taki, że można ich uratować. I wtedy padło hasło – zapalmy światło nadziei. Czuliśmy to pojednanie z górnikami na dole - powiedział emerytowany górnik z Katowic.
Cud pod ziemią
Górnicy zasypani w w kopalni miedzi i złota w San Jose, na chilijskiej pustyni Atacama spędzili 69 dni w gorącym, wilgotnym środowisku na głębokości 625 metrów pod ziemią. Przez pierwsze 17 dni, po zawaleniu się kopalnianego chodnika, uważano, że wszyscy zginęli, a gdy stwierdzono, że żyją, eksperci oceniali szanse ich uratowania na 2 proc.
Podkreśla się, że jest to pierwszy przypadek przeżycia przez ludzi tak długiego okresu pod ziemią, w tak ekstremalnych warunkach.
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24