W Nangar Khel Polacy byli w stałym zagrożeniu przez talibów - przekonywał w TVN24 gen. Sławomir Petelicki. Jego słowa o ostrzale potwierdzają zeznania świadka z miejsca tragedii, do którego dotarła "Gazeta Wyborcza": - Strzelali najpierw do nas, później do amerykańskiego śmigłowca, który zabierał rannych cywilów z Nangar Khel - mówi żołnierz 18. Batalionu Desantowo-Szturmowego z Bielska-Białej.
Kilka miesięcy po strzelaninie w afgańskiej wiosce Nangar Khel ujawniane są nowe okoliczności dotyczące tej tragedii. Były dowódca GROMU Sławomir Petelicki w "Magazynie 24 godziny" po raz kolejny stanął w obronie polskich żołnierzy oskarżanych o ludobójstwo. Petelicki powiedział, że miejsce, w którym doszło do zdarzenia, było używane przez Talibów do ataku na wojska NATO. - Śmigłowiec amerykański, który wezwali po to, żeby udzielił pomocy poszkodowanym cywilom, został ostrzelany przez Talibów. Przecież to były stałe pozycje, z których Talibowie atakowali - dowodził Petelicki. - Żołnierze nie weszli i nie mordowali, oni byli zdziwieni, że pocisk wadliwie spadł na część tej wioski - bronił oskarżanych komandosów.
Świadek potwierdza: Talibowie strzelali
Nowe fakty, ujawnione przez gen. Petelickiego, potwierdzają zeznania żołnierza, świadka ostrzału wioski, do których dotarła "Gazeta Wyborcza". - To nieprawda, że w czasie akcji nie było żadnego zagrożenia, talibowie byli cały czas w okolicy - podkreślił żołnierz. Jak opowiadał, tego dnia służył w oddziale, który jako pierwszy przyjechał w okolicę Nangar Khel wezwany na pomoc zaatakowanym Amerykanom. Według jego relacji, żołnierze zostali wtedy ostrzelani z broni maszynowej i granatników. Talibowie uszkodzili też jeden z rosomaków.
Wtedy Polacy odparli atak - wspominał żołnierz. Jak dodał, w okolicy były jednak stanowiska ogniowe talibów, z których ostrzelano wcześniej Amerykanów. Dlatego wezwali jeszcze jeden pluton na odsiecz - był to Delta z Wazi Kwa - czyli oddział komandosów, którzy obecnie są podejrzani o zbrodnie wojenne.
Zanim jednak komandosi z Delty dotarli na miejsce - jak mówił żołnierz - ostrzelani Polacy ruszyli w pościg za dwoma talibami. Jednego z nich udało się schwytać, drugi zbiegł. Ranny talib, przy którym znaleziono karabin i granaty, został przetransportowany do bazy.
Wtedy przyjechała Delta. - Rozstawiliśmy się kilometr od siebie - wspominał żołnierz. Jak dodał, niedługo potem usłyszeli strzały polskiego moździerza.
W wyniku ostrzału wioski, do którego doszło 16 sierpnia 2007 r., zginęło ośmioro afgańskich cywili, w tym kobiety i dzieci. Sześciu żołnierzom z 18. bielskiego Batalionu Desantowo-Szturmowego prokuratura zarzuciła zabójstwo ludności cywilnej, siódmemu - atak na niebroniony obiekt cywilny. Wszyscy przebywają w areszcie.
Źródło: TVN24, "Gazeta Wyborcza", tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24