Prywatność w sieci nie istnieje, ale to od ciebie głównie zależy, co pokażesz - przypomniał GIODO z okazji Dnia Ochrony Danych. Zastanów się dobrze, co udostępniasz, bo nic w internecie nie ginie. I nigdy nie wiesz, kiedy te zabawne fotki z imprezy, które kiedyś umieściłeś na Naszej Klasie, narobią ci sporych kłopotów.
Przed Lisbeth Salander, genialną, choć nieco aspołeczną hakerką z bestsellerowej trylogii Stiga Larssona, żaden komputer nie jest bezpieczny – o ile jest podłączony do Internetu. Potrafi włamać się do systemu, skopiować dysk twardy, wyciągnąć przydatne informacje z prywatnych maili, a nawet poprzez skomplikowane operacje finansowe na sekretnych kontach w egzotycznych rajach podatkowych, ukraść kilka miliardów dolarów. Wszystko niepostrzeżenie i bezkarnie.
Literacka fikcja? Na pewno. Ale nawet jeśli na twoim koncie nie ma liczb z dziewięcioma zerami, a poczta nie zawiera tajemnic firmy, w sieci też powinieneś uważać. Przypomniał o tym Generalny Inspektor Ochrony Danych Osobowych przy okazji Dnia Ochrony Danych.
Nie rób z maszyny zombie
- Postawa: mnie się wydaje, że jestem bezpieczny, to trochę za mało – ostrzegał Igor Kowalewski z biura GIODO. Według inspektoratu każdy użytkownik powinien dla własnego dobra zadbać o chociażby podstawową ochronę: korzystać z legalnego, sprawdzonego i na bieżąco aktualizowanego systemu operacyjnego, pamiętać o programach antywirusowych, nie korzystać z niezabezpieczonych sieci bezprzewodowych czy wreszcie robić kopie zapasowe.
Zdeterminowanego hakera pewnie to nie powstrzyma, ale po co ułatwiać mu zadanie. Nieodpowiednio zabezpieczone komputery mogą stać się bardzo łatwym łupem, a tzw. zwykły użytkownik najczęściej nie ma pojęcia, że został zaatakowany. – Na przykład komputer może stać się zombie. Na zombie bez wiedzy jego posiadacza zostaje zainstalowany sterowany z zewnątrz program, który może zostać wykorzystywany do działań sprzecznych z prawem, na przykład do ataków typu DDoS (skierowany np. na system lub portal internetowy zmasowany, przeprowadzany jednocześnie z wielu komputerów atak, polegający na zasypaniu ofiary fałszywymi próbami skorzystania z oferowanych przez nią usług. Tak w 2007 roku zaatakowana została Estonia, red.) Oceniamy, że w Polsce obecnie jest ok. 25 tysięcy zainfekowanych maszyn – wyjaśnił Michał Zalewski z KGP.
Nie bądź głupi
Najczęstszą przyczyną utraty prywatności w sieci jest… głupota użytkownika. Na portalach społecznościowych udostępniamy dane - imię, nazwisko, wiek, adres, numer telefonu – które pozwalają bez problemu nie tylko zidentyfikować, ale i podszyć się pod daną osobę. Zdjęcia z nowiutką bryką czy przed willą, w połączeniu z informacją „dwa tygodnie mnie nie będzie, jedziemy na Kanary” to z kolei czytelny sygnał, wręcz zaproszenie, dla przestępców.
- Czasem jeży się włos na głowie, widząc co ludzie publikują w sieci. Chęć pochwalenia się naszymi osiągnięciami powoduje wystawienie się na strzał. Upowszechnienie informacji o naszej zamożności może być wykorzystane przez osoby, które chcą nam zrobić krzywdę: porwać kogoś z naszych bliskich albo okraść dom – mówi portalowi tvn24.pl Piotr Zydorowicz z GIODO.
Usunięcie nie pomaga
Na blogach czy portalach publikujemy też zdjęcia, które, gdybyśmy się chwilę zastanowili, niekoniecznie chcielibyśmy pokazać pracodawcy czy przyszłej teściowej. Tu zła wiadomość: fotki w bieliźnie, w wyzywających pozach, z zakrapianych imprez, raz umieszczone w sieci zostają w niej jednak praktycznie na zawsze. - Nawet jeśli za trzy godziny dojdę do wniosku, że to był zły pomysł i usunę zdjęcie, to nie mam pewności, czy ktoś go nie pobrał i nie umieścił w innym miejscu. A poza tym są mechanizmy archiwizacyjne, np. wayback machine, która pokazuje, jak wyglądały pewne portale czy strony w różnych okresach czasu - wyjaśnia Zydorowicz.
Dlatego GIODO chciałoby, żeby portale społecznościowe przypominały użytkownikom przed dodaniem zdjęcia, że ma to określone konsekwencje. Na przykład poprzez wyskakujące okienko pop-up, które pytałoby, czy na pewno chcesz umieścić zdjęcie i czy masz zgodę wszystkich na nim uwiecznionych.
Kompromitująca wyszukiwarka
Ale nawet jeśli portale społecznościowe omijasz z daleka i żadnych zdjęć w sieci nie publikujesz, wystarczająco dużo informacji zdradza o tobie na przykład… wyszukiwarka. Rejestrowane jest każde zapytanie wraz z numerem IP komputera, plikami cookies i linkami. Google takie dane gromadzi przez 24 miesiące. A w 2007 roku brytyjska organizacja Privacy International w swoim raporcie nazwała Google „głównym wrogiem prywatności internautów”…
- Prywatność w sieci raczej nie istnieje, ale to od nas zależy, gdzie ustalimy granicę tego, co chcemy pokazywać. Bardzo ważne, żebyśmy robili to świadomie i rozważnie – podsumowuje Zydorowicz.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: absurdynk.pl