- To była nasza świadoma decyzja, aby nie schodzić z Elbrusu podczas załamania pogody. Inaczej narazilibyśmy się na śmierć - mówi w rozmowie z "Faktem" prof. Roman Kuźniar. Prezydencki minister zaprzecza też wersji Rosjan, że nie był przygotowany do zdobywania szczytu. - Nie wiem dlaczego mówili, że nie mamy żywności czy ubrań. Znam góry, jestem alpinistą - zaznacza.
O akcji rosyjskich ratowników, którzy ruszyli na ratunek profesorowi Romanowi Kuźniarowi i jego towarzyszowi wspinaczki na Elbrus poinformowano w piątek. Według agencji Ria Novosti Polacy byli kompletnie nieprzygotowani do wyprawy i zlekceważyli informacje o pogarszającej się pogodzie. Prezydencki minister, który dochodzi do siebie w szpitalu (ma lekkie odmrożenia - red.) przedstawia jednak zupełnie inną wersję swojego "zaginięcia".
"Wtedy Elbrus zabija"
- Kiedy już po zdobyciu szczytu schodziliśmy, zaskoczyła nas zmiana pogody. Nagle zaczął padać mokry śnieg, wiatr zaczął sypać nim poziomo, prosto w nas. Za chwilę zaczął padać śnieg suchy. A to oznacza jedno – zaczęła się burza śnieżna. Znam góry, jestem alpinistą, więc nasza decyzja była jedna, trzeba burzę przeczekać - opowiada Kuźniar w rozmowie z "Faktem". Jak zaznacza, najwięcej osób ginie na górze właśnie dlatego, że schodzi, gdy nadciąga burza. - To wtedy Elbrus zabija - mówi profesor.
Gdy śnieg zaczął sypać naprawdę mocno, alpiniści postanowili jak najszybciej wykopać jamę w śniegu i się w niej ukryć. - Temperatura błyskawicznie spadała, nagle zrobiło się minus 25 stopni, a sypało tak, że na metr nie było nic widać. Śnieg był suchy jak papier. Chciałem dać znać, co się dzieje, ale telefony nie działały - opowiada doradca Bronisława Komorowskiego.
Wpadli na ratowników
Rosyjskich ratowników zobaczyliśmy na końcu szlaku. Oni mieli informację, że stało się najgorsze. A ja w ogóle nie wiedziałem, że uznano nas za zaginionych, ani że – i to było najgorsze – moja żona przez kilka godzin słuchała w mediów, że zginąłem. Prof. Roman Kuźniar
Kiedy przestało sypać, Kuźniar i jego towarzysz Jacek Krantz ruszyli na dół. Tu pojawia się kolejna rozbieżność w porównaniu z informacjami przekazywanymi wcześniej przez Rosjan, bo prezydencki minister twierdzi, że to on i jego kolega wpadli na ratowników. - Zobaczyliśmy ich na końcu szlaku. Oni mieli informację, że stało się najgorsze. A ja w ogóle nie wiedziałem, że uznano nas za zaginionych, ani że – i to było najgorsze – moja żona przez kilka godzin słuchała z mediów, że zginąłem - podkreśla Kuźniar.
Rosjanie donosili, że polscy alpiniści nie mieli żywności ani ciepłych ubrań. - Jedzenia wzięliśmy nawet za dużo, bośmy to jeszcze na dół targali - zapewnia minister. Mimo ostatnich przygód, które profesora kosztowały kilka odmrożeń, z gór rezygnować nie ma zamiaru. - One są częścią mojego życia - zaznacza.
Do kraju wróci w zaplanowanym przed wyprawą terminie - w poniedziałek. - Ponieważ lekarze na miejscu uznali, że możliwa jest kontynuacja leczenia w systemie ambulatoryjnym, to zdecydowałem, że wracam w normalnym terminie - tłumaczy Kuźniar.
Źródło: tvn24.pl, "Fakt", PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24