- No to już koniec. Mam nadzieję, że w sądzie już się nie spotkamy. Co najwyżej w knajpie przy wódce i zakąsce, bo na to mnie jeszcze stać - mówił dziennikarzom poza kamerami Czesław Kiszczak, komentując umorzenie sprawy, w której oskarżony był o sprowadzenie niebezpieczeństwa na życie górników z "Wujka" w 1981 roku.
Prokurator zarzucał byłemu szefowi MSW, że umyślnie sprowadził "powszechne niebezpieczeństwo dla życia i zdrowia ludzi", wysyłając 13 grudnia 1981 r. tajny szyfrogram do jednostek milicji, mających m.in. pacyfikować zakłady strajkujące po wprowadzeniu stanu wojennego.
Wina generała tak, ale nieumyślna
Warszawski sąd odrzucił jednak ten zarzut i uznał, że Kiszczak rzeczywiście jest winny sprowadzenia niebezpieczeństwa na życie górników z kopalni "Wujek" i "Manifest Lipcowy", ale jego wina była "nieumyślna". To było z kolei podstawą do umorzenia sprawy.
- By uznać że Czesław Kiszczak świadomie sprowadził niebezpieczeństwo dla życia pracowników "Wujka" i "Manifestu Lipcowego" konieczne jest udowodnienie, że zaniechanie przy wydaniu zaleceń szczegółowo określających zasadę użycia oddziałów zwartych tłumiących protesty świadczyło o tym, że Kiszczak chciał tragicznego przebiegu wydarzeń - argumentował sąd.
Odrzucony został też zarzut prokuratora, że generał Kiszczak wysyłał tajny szyfrogram, w którym przekazał dowódcom poszczególnych oddziałów MO swe uprawnienia do wydania rozkazu użycia broni przez te oddziały, "bez podstawy prawnej". Warszawski sąd uznał, że zarzut ten "jest chybiony". Szyfrogram był tylko powieleniem dekretu o stanie wojennym, za co mogą odpowiadać autorzy stanu wojennego. - Prokurator podtrzymując zarzut zignorował w istocie orzeczenie Sądu Apelacyjnego, który go odrzucił - tłumaczył sędzia. Według części prawników ten wyrok jest "niezrozumiały".
Sąd: Kłóci się to z poczuciem sprawiedliwości
Kiszczak nie usłyszał w czwartek wyroku skazującego, bo sąd uznał, że sprawa generała przedawniła się 16 grudnia 1986 roku, pięć lat po tragicznych wydarzeniach z „Wujka”. Warunkiem uznania przestępstw aparatu władzy PRL za nieprzedawniającą się zbrodnię komunistyczną jest ich umyślność.
- Oczywiście kłóci się to z poczuciem sprawiedliwości zwłaszcza, że na oskarżonym ciąży przynajmniej pośrednia odpowiedzialność za matactwa i ukrywanie prawdziwych sprawców tragedii – przyznawał sędzia Ireneusz Szulewicz.
Jak zaznaczył "żadna z ustaw po 1990 roku nie wprowadziła jednak przedłużenia karalności nieumyślnych przestępstw popełnionych przez funkcjonariuszy publicznych w okresie od 1 stycznia 1944 roku do 31 grudnia 1989 roku. - Przedłużenie takie wprowadzono tylko w przypadku przestępstw umyślnych popełnionych przeciwko zdrowiu i życiu - przypominał sędzia.
Komentując wyrok warszawskiego sądu Czesław Kiszczak przyznał, że "kierował się on tylko zgromadzonym materiałem dowodowym". - W mojej sprawie nie było żadnych dowodów, które mnie obciążały, wręcz przeciwnie. Strasznie ubolewam nad tym co się stało, ale ja tego nie chciałem - mówił przed kamerami.
Gdy kamery zniknęły sprzed oczu generała Kiszczak dodał, że z dziennikarzami ma nadzieję nie spotykać się już na sali sądowej, a co najwyżej przy wódce.
Pełnomocnicy oskarżenia zapowiadają apelacje
Oskarżyciele posiłkowi i ich pełnomocnicy już zapowiedzieli apelacje. Mecenas Maciej Bednarkiewicz podkreślił, że jego zdaniem niemożliwe jest, aby Kiszczak popełnił swój czyn nieumyślnie i aby nie była to zbrodnia komunistyczna.
Górnicy z Wujka uznali wyrok za kpinę. (CZYTAJ WIĘCEJ)
Trzeci wyrok
Sąd Okręgowy w Warszawie wydał już trzeci wyrok w trwającym od 1994 r. procesie Kiszczaka. W 1996 r. uniewinniono go, a w 2004 r. skazano na dwa lata więzienia w zawieszeniu. Oba wyroki uchylał potem sąd II instancji. Prokurator żądał dla 82-letniego Kiszczaka kary 4 lat więzienia, zmniejszonej na mocy amnestii z 1989 r. o połowę, i zawieszenia jej na 5 lat. Kary "adekwatnej do winy" domagali się pełnomocnicy oskarżycieli posiłkowych. Podsądny i jego obrońca wnosili o uniewinnienie. Kiszczakowi groziło do 10 lat więzienia.
Kiszczak: Wyrażam szczery żal
W ostatnim słowie Czesław Kiszczak powiedział, że oskarżono go z powodów politycznych, a szyfrogram z 13 grudnia 1981 roku był zgodny z prawem. - Święty Piotr nie będzie wiedział, za co wpuścić mnie do nieba - przyznał jednak. Przypomniał też, że zakazał strzelania w "Wujku" (zgodnie z dopiskiem Kiszczaka na szyfrogramie milicjanci mogli użyć broni jedynie jeśli zagrożone byłoby ich życie - red.).
Generał wyraził "szczery żal" z powodu śmierci górników, którą nazwał "największą porażką stanu wojennego". Powtórzył zarazem, że był on legalny i "uratował Polskę przed tysiącami nieboszczyków".
Dziewięciu zabitych
Podczas pacyfikacji śląskich kopalń "Manifest Lipcowy" i "Wujek" w grudniu 1981 roku zginęło 9 górników z "Wujka", a kilkudziesięciu robotników z obu zakładów zostało rannych. Do strajku doszło w pierwszych dniach stanu wojennego. Strajkujący domagali się uwolnienia przewodniczącego zakładowej Solidarności. Chcieli także zniesienia stanu wojennego. Oddziały ZOMO brutalnie spacyfikowały kopalnię. Wydarzenia te powszechnie uważane są za największą tragedię stanu wojennego.
Źródło: tvn24.pl, TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24/fot. Tomasz Gzell PAP