Walki o krzesło nie było. Szef polskiej dyplomacji cierpliwie czekał i pod koniec pierwszej części unijnej debaty o pakiecie klimatyczno-energetycznym prezydent Lech Kaczyński ustąpił mu miejsca, wpuszczając Radosława Sikorskiego na salę obrad. Wcześniej premier z prezydentem uczestniczyli w sesji dotyczącej Traktatu Lizbońskiego.
Wszystkiemu winna zasada, według której każdemu krajowi przysługują dwa miejsca. Na miejscu mogli być zatem jedynie prezydent i premier.
Debata została już zamknięta, a teraz ruszyły bardziej kameralne rozmowy: prezydencji francuskiej z poszczególnymi delegacjami.
- Jest [spotkanie - red.] w bardzo wąskim gronie - premier Tusk i prezydent Sarkozy i po trzech ekspertów - informował na antenie TVN24 szef kancelarii premiera Sławomir Nowak.
Walka kompromisów
Sesję unijnego szczytu, przewidzianego na dwa dni, rozpoczęła dyskusja o Traktacie Lizbońskim. I właśnie podczas tej debaty, prezydent Kaczyński bardzo chciał być obecny.
Kwestia pakietu klimatyczno-energetycznego leży zaś bardzo na sercu premierowi Tuskowi. Wielokrotnie wyrażał nadzieję, że prezydent tu ustąpi miejsca szefowi polskiej dyplomacji.
Jest ostro
Polscy politycy przygotowani są na ostrą i długą walkę, zapowiadał szef kancelarii premiera Sławomir Nowak. I rzeczywiście, przewidziany na dwa dni szczyt Unii Europejskiej może się przedłużyć. Jeśli i to nie pomoże, Francuzi straszą organizacją kolejnego spotkania jeszcze w tym roku.
- Polska ma ważne rzeczy do wygrania będziem walczyli do upadłego - mówił dziennikarzom Nowak. - Jesteśmy gotowi tutaj zostać do niedzieli. Wzięliśmy po cztery koszule.
Największym wyzwaniem jest przyjęcie unijnego pakietu klimatyczno-energetycznego. Polska wraz z innymi krajami Europy Środkowej domagają się uwzględnienia specyfiki ich gospodarek; w przypadku Polski w ponad 90 procentach opartej na węglu.
A jednak dotarli...
Nim nasi politycy dotarli do Brukseli nie obyło się bez problemów. Prezydent i premier praktycznie w ostatniej chwili dotarli na szczyt UE, bo problemy z samolotem miał Donald Tusk. Do Brukseli dotarli o 15, wtedy gdy rozpoczynał się unijny szczyt.
Kłopotliwa podróż
Pierwotnie prezydent miał lecieć samolotem rządowym z Poznania, gdzie uczestniczył w konferencji klimatycznej. Premier planował udać na szczyt z Warszawy o godz. 9.45 samolotem rejsowym. Lot Brussels Airlines został jednak odwołany z powodu usterki technicznej samolotu. Na wiadomość o tym, prezydent przysłał mu z Poznania swoją maszynę. Tusk rządowym TU-154 doleciał do Poznania, skąd razem z prezydentem wyruszył na szczyt.
Razem, ale osobno
W czasie lotu Lech Kaczyński zorganizował konferencję prasową dla dziennikarzy. Stwierdził, że mimo wspólnej podróży szef rządu do tej pory z nim nie rozmawiał. - Wskazał [premier - red.] nam inną kabinę, co mnie o tyle dziwi, że to jest mój samolot - uśmiechając się komentował sytuację Lech Kaczyński. I dodał: - Wszystko zależy od pana premiera. Jak dotąd nie wykazał najmniejszej ochoty [do rozmów - red.]. Najwyraźniej gorzej znosi pecha ode mnie - zażartował.
Już w Brukseli informacje te sprostował Nowak. - Rozmawiali. Ja byłem świadkiem - mówił dziennikarzom szef kancelarii premiera. - Rozmowa była sympatyczna. Zamienili kilka zdań - dodał. O czym? Nowak nie powiedział. Dodał tylko, że do dyspozycji Lecha Kaczyńskiego oddano "najlepszy salonik" w samolocie.
"Nie wahałem się ani chwili"
Polska nie będzie jedynym krajem na szczycie UE reprezentowanym przez dwóch liderów. Wcześniej prezydent kilkakrotnie podkreślał, że nie powinienem sam jechać na szczyt. - Powinniśmy być tam obaj - mówił w rozmowie z TVN. Komentował także użyczenie swojego samolotu premierowi. - Nie wahałem się ani chwili. Decyzja o wspólnym locie zapadła w ciągu kilkunastu sekund, dłużej trwała jej realizacja - powiedział Lech Kaczyński.
Dlaczego nie rozmawialiśmy? Wszystko zależy od pana premiera. Jak dotąd nie wykazał najmniejszej ochoty [do rozmów - red]. Najwyraźniej gorzej znosi pecha ode mnie. Prezydent Lech Kaczyński
Premier też ma pecha
W podobnym tonie wypowiadał się wcześniej minister w Kancelarii Prezydenta Michał Kamiński. - Na wiadomość o awarii samolotu premiera, pan prezydent niezwłocznie podjął decyzję o tym, że pomoże Donaldowi Tuskowi i zabierze go na pokład rządowego samolotu - powiedział.
Zapewnił też, że ze strony prezydenta nie było żadnych złośliwości. – Niejeden polityk się już przekonał, że samoloty mogą się popsuć – powiedział Kamiński, odnosząc się do niedawnych kłopotów Lecha Kaczyńskiego w podróży na Daleki Wschód, kiedy okazało się, że prezydencki TU-154 zamarzł i konieczne było wyczarterowanie mongolskiej maszyny.
- To bardzo miłe ze strony prezydenta, ale nie róbmy z tego jakiegoś ekstra wyjątku, to powinna być norma. Gdyby prezydent nie ze swojej winy utknął, też chcielibyśmy mu pomóc i wysłać drugi samolot - skomentował Nowak dziennikarzom w Brukseli.
Źródło: TVN24, tvn24.pl, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24/PAP