O ochroniarzach polityków mówi się różnie. "Goryle", "borowiki", "bodyguardzi", "cienie". Ale premier Donald Tusk nie idzie utartymi schematami i nazywa ich bardzo czule. Nazywa ich "dziećmi".
Donald Tusk w sobotę żwawo wybiegł z gdańskiej konwencji wyborczej PO. Nie chciał jednak odpowiadać na pytania. Premier tak umiejętnie zwodził dziennikarzy, że jeden z operatorów wpadł nawet na zaparkowane auto.
"Dzieci, gdzie stoimy?"
Ale nie przeszkodziło to dziennikarzom w dalszej pogoni za uciekającym premierem. Nagle premier, uchodząc pogoni, sam zabrnął w przysłowiowy "kozi róg". – Gdzie stoimy? – pytał funkcjonariuszy BOR. Ci jednak, po kilku manewrach premiera, także stracili orientację w terenie. Nie wiedzieli co począć. – To jedziemy jednak? – miał wątpliwości jeden ze zdezorientowanych ochroniarzy. – Dzieci, gdzie stoimy? – dopytywał premier.
Kiedy jedno z "dzieci" zorientowało się, że premier chce jechać, pokazało "ojcu" drogę do srebrnej skody. Auto z przyciemnionymi szybami popędziło do Olsztyna - na kolejną tego dnia konwencję PO.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24