"Produkowanie" dziecka, czy leczenie niepłodności, manipulacja czy terapia - od lat temat zapłodnienia in vitro wzbudza kontrowersje i wywołuje spory. Na antenie TVN24 o etycznym i naukowym aspekcie sztucznego zapłodnienia dyskutowali dr Kinga Ziółkowska, ginekolog i dr Kazimierz Szałata, filozof.
In vitro kosztem chorych na raka? Problem niepłodności dotyczy dziś w Polsce co trzeciej pary. Na zapłodnienie in vitro decyduje się jednak niewiele z nich. Zdaniem ginekolog Kingi Ziółkowskiej jedyną granicą, która hamuje rozpowszechnienie tej metody jest koszt zabiegu i leczenia. - To wydatek około 6 -10 tys. zł tylko za jedno podejście - przyznaje. I podkreśla, że za pierwszym razem udaje się niewielu parom. Jej zdaniem dofinansowanie tej metody pomogłoby wielu parom.
- To prowokacja - tak o pomyśle nowej minister zdrowia mówi filozof Kazimierz Szałata. Jego zdaniem mówienie o dofinansowaniu w sytuacji głębokiego deficytu w służbie zdrowia jest niedopuszczalne. - Ktoś będzie musiał mieć odwagę powiedzieć chorym na nowotwory złośliwe, że nie dostaną preparatów ratujących ich życie - sugeruje, tłumacząc, że choć te środki są dostępne pacjenci ich nie dostają, bo szpitali na to nie stać. Manipulacją nazywa określanie in vitro jako sposobu leczenia niepłodności. - To nie jest terapia. Niepłodność to choroba, a kto to tu jest leczony mama, czy tata? - mówił. - W procesie produkcyjnym produkujemy dziecko. Rodzina jest szczęśliwa, bo je dostaje, ale to nie jest już dar. Wali się cała koncepcja osoby ludzkiej. Podkreśla, że sztuczne zapłodnienie i problem jego dofinansowania z budżetu państwa wywołuje społeczne dyskusje nie tylko w Polsce. - Jeśli część społeczeństwa ma zastrzeżenia, nie można używać finansów publicznych - argumentuje. Opinii, że in vitro to metoda leczenia niepłodności broni natomiast Ziółkowska. - Z punktu widzenia lekarza chodzi o parę. Traktujemy to jako proces leczniczy - tłumaczy ginekolog. Co się dzieje z zarodkami? Pytany o to, co powiedziałby parze, która marzy o dziecku a nie może mieć własnego, dr Szałata przyznaje: uświadomiłbym im, co dzieje się z nieużytymi embrionami. Jego zdaniem wiele par nie wie, że pobrane zarodki, które nie zostaną wykorzystane przy zapłodnieniu, mogą trafić do innej pary, a często są po prostu wyrzucane. - To nieprawda, że jest za dużo zarodków - zaprzecza Ziółkowska. Tłumaczy, że najczęściej zabieg powtarzany jest wielokrotnie, bo szanse powodzenia za pierwszym razem nawet u zupełnie zdrowej pary to tylko 30-40 proc. A nierzadko od razu używane są dwa embriony. Jednak na pytanie, co dzieje się z pozostałymi, ucina: każda klinika ma różne procedury.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24