Po jednej stronie barykady stoi radykalna prawica. Twierdzi, że broni polskiej inteligencji, która musi pracować za granicą na zmywakach u Pakistańczyków, odrzuca demokrację, bo w niej ludźmi kierują "niskie pobudki". Po drugiej stronie - skrajna lewica. - Bierzemy sprawy w swoje ręce - tłumaczą jej wyznawcy, którzy na co dzień mówią o wolności, tolerancji i poszanowaniu praw mniejszości. W burdach na ulicach Warszawy 11 listopada udział brały obie strony.
Dziś wszyscy mówią, że 11 listopada musiało dojść do zamieszek. Naprzeciw siebie stanęli bowiem ci, którzy - z różnych względów - uważają siebie za lepszych Polaków i większych patriotów, a ponieważ na co dzień zajmują się czymś innym, w Dniu Niepodległości dali upust nienawiści względem tych drugich.
Demokracja to "niskie pobudki"
Na co dzień więcej problemów policja nad Wisłą ma z tymi z prawej strony sceny piątkowych zamieszek.
Radykalna polska prawica jest podobna do swoich europejskich odpowiedników. Jej przedstawiciele odrzucają demokrację jako system, w którym ludzie kierują się "niskimi pobudkami", a społeczeństwa multikulturowe uznają za "niebezpieczne i z gruntu fałszywe".
Adam Gmurczyk, prezes Narodowego Odrodzenia Polski twierdzi, że Polski jako takiej wciąż na mapie świata nie ma, bo nie ma ona "atrybutów niepodległości". To ludzie należący m.in. do jego szeregów atakowali w Warszawie dziennikarzy i palili ich sprzęt. Oni też pierwsi odpalali race i rzucali kamieniami w kierunku tłumu innych demonstrantów i samej policji na ulicach miasta, m.in. pod pomnikiem Romana Dmowskiego.
- Dmowski jest guru prawicy. Z jego formacji powstawały inne, tak prawicowe, że aż faszyzujące - ocenia podłoże ideowe stojące za tzw. narodowcami historyk Janusz Osica z Uniwersytetu Warszawskiego.
"Bierzemy sprawy w swoje ręce"
Nie mają struktur i szefów, a na co dzień często pomagają potrzebującym. To druga strona barykady, czyli radykalna polska lewica.
- Nie ufamy państwu, policji i organom ścigania, bo wiemy, że są one często zupełnie bezradne - tłumaczy zgromadzenia takie jak to piątkowe, w Święto Niepodległości Witold Kieńć z Centrum Reanimacji Kultury. Podobnie jak on, tysiące polskich zwolenników lewicy z całego kraju zjechało się do Warszawy, żeby zablokować marsz skrajnej prawicy. Zaprosili też na marsz w stolicy kolegów z Niemiec, bo polska lewica też jeździ po Europie, wychodząc na ulice wszędzie tam, gdzie - jak czują - zagrożona jest wolność słowa i tolerancja. - Bierzemy sprawy w swoje ręce - tłumaczy to Kieńć.
- Chcemy Polski dla wszystkich, dla mniejszości, ludzi, którzy tutaj przyjeżdżają i dla tych o odmiennych poglądach - mówiła w piątek jedna z uczestniczek lewicowej manifestacji. - Społeczeństwo obywatelskie, wolność, równość i tolerancja - mówił inny, dwudziestokilkuletni mężczyzna wyliczający wartości, którymi się kieruje.
Na ulicach stolicy wyglądało to nieco inaczej.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24/ fot. Paweł Supernak/PAP