To był dar od losu - przyznaje kobieta, która dwie doby przeleżała w śniegu. Nikt nie słyszał jej wołania o pomoc, kiedy turystka z Tarnowa została uwięziona w żlebie po upadku trawersu Czuby Goryczkowej w rejonie Kasprowego Wierchu w Tatrach. Dopiero w sobotę jej wołanie usłyszeli przechodzący tamtędy turyści.
Wezwali ratowników Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego, a ci sprowadzili śmigłowiec. Ten z kolei przewiózł kobietę do zakopiańskiego szpitala.
- Nastąpiło poślizgnięcie tej osoby i upadek na południową stronę po twardym, stromym podłożu - powiedział Maciej Pawlikowski, ratownik dyżurny TOPR. Dodał, że oprócz lekkiego wychłodzenia, kobiecie nic się nie stało. Zaznaczył, że ciepło ubrany człowiek zachowujący się rozsądnie, jest w stanie długo wytrzymać w górach. - Tak delikatne temperatury, które obecnie panują w Tatrach nie są w stanie człowiekowi zaszkodzić - podkreślił ratownik.
Miała koc i czekoladę
Jak wyjaśnił Paweł Pełka z "Tygodnika Podhalańskiego", który poinformował o wypadku, kobieta miała wyjątkowe szczęście, ale przeżyła także dzięki swej zapobiegliwości. - Miała ze sobą mały namiocik, miała koc, miała czekoladę i cukier - wyjaśnił. Jak wynika z jego relacji, przebywająca obecnie w szpitalu kobieta wie, że postąpiła nierozważnie, wybierając się w góry sama. - Kiedy spadała, wypadła jej komórka, zresztą tam, gdzie przebywała prawdopodobnie i tak nie było zasięgu - dodał.
W górach leży śnieg
To, że kobieta była świetnie przygotowana do wyprawy potwierdza Sylweriusz Kosiński z zakopiańskiego szpitala. - Ponadto w bardzo błyskotliwy sposób wykorzystała wszystkie możliwości, które miała. Także wszystko zakończyło się dla niej szczęśliwie - dodał.
Wysoko w górach jest prawie półtora metru śniegu. Wciąż obowiązuje pierwszy stopień zagrożenia lawinowego. Ostrzegam wszystkich turystów, że jeszcze przez cały maj, a nawet do początku czerwca takie trudne warunki (twardy, zalegający w żlebach śnieg) będą się utrzymywać - zaznacza ratownik.
Źródło: TVN24, RMF FM
Źródło zdjęcia głównego: TVN24